Proces w sprawie kupowania głosów niczego nie wyjaśnił

Sędzia, która nie wie, jak się głosuje w wyborach. Wyrok, który zapada bez zapoznania się z dowodami. Uzasadnienie wyroku, które powstaje w dziwnie krótkim czasie. To tylko niektóre okoliczności środowej rozprawy nad wyborami w Wałbrzychu, które nie dają mi spokoju. Powiem bez owijania w bawełnę: to był dziwny proces. Zamiast poważnej rozprawy nad zdegenerowaną demokracją, którą w Wałbrzychu handlowano za parę złotych, wino marki wino lub worek ziemniaków, wyszła farsa i pokaz niekompetencji.

Już na samym początku rozprawy sędzia Małgorzata Wurm-Klag wprawiła w osłupienie licznie przybyłych dziennikarzy, zabraniając rejestrowania jej przebiegu. Zażądała nie tylko wyłączenia kamer, lecz także wygoniła kamerzystów z sali. Pytana przez reportera TVP o powody utrudniania mu pracy, odparła, że nie musi się tłumaczyć. Oczywiście, że nie musi. To suwerenna decyzja sędziego. Ale w tym przypadku kompletnie niezrozumiała. Ranga i stawka wczorajszego procesu była tak wysoka, że należało go transmitować na żywo, a nie utrudniać pracę dziennikarzom. Bo co w nim, u licha, było do ukrywania?

Po procesie jego uczestnicy komentowali, że pani sędzia nie chciała, by ktoś utrwalał jej pracę, bo nie ogarniała materii, którą przyszło jej się zajmować. Ja też momentami odnosiłem wrażenie, że Małgorzata Wurm-Klag znalazła się w bajce, której nie rozumie. Bo czy normalnym jest, że wyznaczona do rozpatrywania protestu wyborczego sędzia sądu okręgowego z kilkunastoletnim doświadczeniem nie wie, czym różni się głosowanie w pierwszej i drugiej turze wyborów samorządowych? Że w pierwszej oddajemy głos na kilku kandydatów na różne szczeble samorządu, a w drugiej rozgrywka dotyczy już tylko dwóch kandydatów walczących o fotel prezydenta? A o takiej niewiedzy świadczyły jej pytania do Roberta S.

Sędzia od razu odrzuciła wnioski o przeprowadzenie dowodów mających stwierdzić, czy w Wałbrzychu głosy nie były fałszowane także po wrzuceniu ich do urn. Mirosław Lubiński chciał, by kartom do głosowania przyjrzał się biegły grafolog. By to specjalista rozstrzygnął, czy aby na pewno kartki, na których krzyżyki znajdowały się przy nazwiskach obydwu kandydatów, wypełniane były przez jedną i tę samą osobę. Sądu to nie interesowało.

Podobnie jak zestawienie, z którego wynika, że w Wałbrzych podczas drugiej tury wyborów zanotowano najwyższy w Polsce współczynnik nieważnych głosów. Nie przeszkodziło to sądowi w mocnym twierdzeniu, że nie ma żadnych podstaw, by uznać, że głosy fałszowano.

Podobnie rzecz miała się z przesłuchanymi świadkami. Dwóch z nich, pod przysięgą i rygorem trzech lat więzienia za składanie fałszywych zeznań, przyznało, że kupiło kilkaset głosów. Sędzia jakby w ogóle nie usłyszała ich zeznań. Uznała, że nawet jeśli głosami handlowano, to na „znikomą” skalę. Nie wzięła pod uwagę, że różnica między oboma kandydatami w drugiej turze wyniosła zaledwie 325 głosów. Ile głosów należałoby kupić, by przekonać sąd, że wybory zostały ustawione?

I na koniec sprawa, która najbardziej zbulwersowała zebraną na sali publiczność, choć powinna budzić podziw, bo był to popis sędziowskiej sprawności. Sędzia w ciągu półgodzinnej przerwy nie tylko podjęła decyzję o wyroku w skomplikowanej sprawie, lecz także napisała trzystronicowe uzasadnienie pełne wyliczeń, ile głosów było ważnych, ile nieważnych, na ilu postawiono krzyżyk przy obu nazwiskach, a na ilu zamiast krzyżyka było kółko lub inny symbol, zmieściła też wyliczenia, ilu osobom prokuratura postawiła zarzuty, ile z nich dotyczy pierwszej, a ile drugiej tury.

Jestem pełen podziwu dla pani sędzi Małgorzaty Wurm-Klag. W pierwszej części rozprawy wydawała się kompletnie niezorientowana w rozpatrywanej materii, a podczas krótkiej przerwy dokonała się w niej cudowna przemiana i zademonstrowała imponującą sprawność. Nie zmienia to jednak oceny, że po procesie w sprawie wyborczej korupcji w Wałbrzychu zamiast odpowiedzi na kilka fundamentalnych dla demokracji pytań, pojawiło się tych pytań znacznie więcej.

gazeta.pl