„Dyżurna prokuratura” od pobicia kobiet. Nie pierwszy raz umarzała niewygodne dla PiS sprawy

„Dyżurna prokuratura” – tak o decyzjach prokurator Magdaleny Kołodziej ze stołecznej Prokuratury Okręgowej mówi lider PO Grzegorz Schetyna. Dziennikarze przypominają, że w ostatnich miesiącach Kołodziej umarzała kontrowersyjne postępowania.

Kilka dni temu informowaliśmy o prokuratorskim umorzeniu śledztwa ws. pobicia kobiet podczas organizowanego przez narodowców Marszu Niepodległości 11 listopada ubiegłego roku.

Według prokurator Magdaleny Kołodziej z Prokuratury Okręgowej w Warszawie szarpanie, uderzanie i wyzywanie kobiet było „okazywaniem niezadowolenia” przez uczestników marszu. RMF FM podało, że prokuratura nie zidentyfikowała i nie przesłuchała podejrzanych.

Sala Kolumnowa i przepustki do Sejmu

Jak się okazuje, tam sama prokurator w lipcu tego roku umorzyła postępowanie w sprawie kryzysu sejmowego w grudniu 2016 r., kiedy decyzją marszałka Sejmu poseł PO Michał Szczerba został wykluczony z obrad, a te po blokadzie mównicy zostały przeniesione do Sali Kolumnowej.

Jak informował w lipcu Onet.pl, prokurator Kołodziej nie zgadzała się z zarzutami opozycji o łamaniu prawa przez PiS. W uzasadnieniu stwierdzała, że to opozycja „zakłócała prace Sejmu” i prowokowała marszałka. Wznowienie śledztwa mimo tej decyzji nakazał wówczas sędzia Igor Tuleya.

„Fakty” TVN przypominają, że Magdalena Kołodziej odmówiła wszczęcia postępowania w sprawie zakazu wydania dziennikarzom jednorazowych wejściówek do Sejmu w trakcie protestu osób niepełnosprawnych. Przekonywała w uzasadnieniu, że nie było to „utrudnianiem czy tłumieniem krytyki prasowej”.

– Tu nie ma przypadku. To jest, niestety, dyżurna prokuratura – komentował w rozmowie z reporterem „Faktów” lider PO Grzegorz Schetyna. Prokuratura odmówiła „Faktom” komentarza.

Więcej: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,23922497,prokurator-kilkukrotnie-umarzala-sprawy-niewygodne-dla-prawicy.html#BoxNewsImg&a=66&c=96

Policjant z Oleśnicy oskarżony o tortury. Szukał sprawców pobicia swojego syna… który spadł z roweru

Policjant z Oleśnicy oskarżony o torturowanie dwóch młodych mężczyzn. Miał próbować wymusić na nich przyznanie się do pobicia jego syna. Akt oskarżenia opisuje bicie, kopanie po brzuchu, plecach i żebrach, duszenie foliowym workiem i bicie linijką po głowie. A syna policjanta nikt nie pobił.

Do tragedii doszło w lutym 2015 roku. To bardzo głośna sprawa. Informowały o niej media w całej Polsce. Były manifestacje pod siedzibą oleśnickiej policji. Była dymisja komendanta. Oskarżony funkcjonariusz do winy się nie przyznaje. Przekonuje, że nie było go z zatrzymanymi mężczyznami. A z treści aktu oskarżenia wynika, że w torturach mieli uczestniczyć również inni funkcjonariusze. Nie udało się jednak ustalić kto konkretnie. Być może więc wciąż w policji pracują ludzie zamieszani w wymuszanie zeznań torturami.

Jeden się przyznał do pobicia, bo nie wytrzymał… Bezsporne są trzy sprawy – dwaj młodzi mężczyźni byli zatrzymani. Jeden nawet przyznał się do pobicia siedemnastolatka, syna policjanta. Bezsporne jest też to, że zostali pobici, bo były ślady. Nie ma wątpliwości, że syn policjanta pobity nie był. Złożył fałszywe zeznania, bo nie chciał się przyznać do wypadku na rowerze. Został już prawomocnie skazany. Problem w tym, czy Sebastian i Paweł bici byli na komendzie i w okolicznościach, o jakich opowiadali. Oskarżenie jest pewne, że tak. Chociaż w aktach sprawy są sprzeczne ze sobą opinie ekspertów z medycyny sądowej. Sebastian: Kopali mnie po genitaliach, deptali po twarzy Patryk P., syn funkcjonariusza oleśnickiej Komendy Powiatowej zgłosił, że został pobity przez nieznanych sprawców, gdy jechał rowerem do domu. Polica wszczęła w tej sprawie śledztwo. Szybko w aktach pojawiła się notatka służbowa, że sprawcami mogą być Sebastian K. i Paweł S. Zostali zatrzymani. I zaczął się ich dramat. Sebastian opowiadał potem, że policjanci zaprowadzili go do pokoju w komendzie i tam zaczęli kopać po genitaliach. Zakutego w kajdanki ciągnęli za ręce po podłodze, podwieszali do góry, deptali po jego twarzy. Mówili coś o pobitym rowerzyście. W pewnym momencie do pokoju wszedł mężczyzna, który przedstawił się za ojca pobitego chłopaka. Uderzył Sebastiana w twarz tak, że ten spadł z krzesła na podłogę. Klęknął na nim chwycił za szczękę i powiedział: „I tak zginiesz w więzieniu, a jak nie to jak wyjdziesz, to ci wybiję wszystkie zęby i połamię szczękę”. Pod wpływem tortur Sebastian do zarzutów się przyznał i usłyszał zarzuty pobicia. Paweł: założyli mi worek foliowy na twarz Drugi z zatrzymanych – Paweł – też miał się spotkać z ojcem Patryka. Zaczął od uderzenia otwartą dłonią w twarz tak, że Paweł upadł na ziemię. Potem kopał w brzuch, nogi i plecy. Uderzył pięścią w żebra. Pokazał zdjęcie swojego syna i krzyczał do Pawła, że go załatwi. Potem policjanci mieli założyć zatrzymanemu worek foliowy na twarz i bić linijką po głowie. Tak mocno, że linijka się złamała. Matka Sebastiana zeznała w śledztwie, że syn wrócił z policji cały roztrzęsiony. Był posiniaczony. Opowiadał, że się przyznał, bo nie wytrzymał bicia. Jakiś czas później, gdy wyszło na jaw, że Patryk kłamał mówiąc o pobiciu, jego ojciec przyszedł do Sebastiana do domu. Prosił, by nie wnosić oskarżenia. Obiecywał pieniądze. Ale śledztwo wszczęto. kto jeszcze w tym uczestniczył? prokuratura nie wie Jednak prokuratura jest pewna tylko co do tego, że ojciec Patryka uczestniczył w biciu. Innych sprawców w śledztwie nie ustalono. Paweł nie był w stanie rozpoznać innych policjantów. A Sebastian nie doczekał zeznań. Zginął w wypadku drogowym kilka tygodni później.

gazetawroclawska.pl

Spacer ze złamaną nogą? Sąd nie dał wiary policjantom

Prokurator: nastolatek pobity przez policję sam połamał sobie nogę i tak połamany spacerował po mieście. Sąd: przeczy to zasadom logiki, dowody dobierano tak, by pasowały do tezy. 17-letni Borys Simiński rok temu idzie z kolegami ulicą na poznańskim Łazarzu. Zaczepia ich nieznany mężczyzna, proponuje narkotyki. Odmawiają, mężczyzna wypytuje o narkotykowych dilerów.

Wtedy pojawia się czterech kolejnych mężczyzn, powalają nastolatków na ziemię, zakładają kajdanki. Borysa wciągają do bramy, kopią, okładają pięściami. Ma złamaną kość piszczelową, zadrapania i ślady na twarzy po uderzeniu otwartą dłonią. Wciągają go do busa, mówią: „Śmieci nie siedzą, śmieci jadą na podłodze”.

Napastnikami okazali się policjanci z referatu wywiadowczego poznańskiej komendy miejskiej.
Gdy Borysa przywieziono na komisariat na Grunwaldzie, inni policjanci, widząc obrażenia, wezwali karetkę i powiadomili przełożonych.
Przemysław Marciniak, szef komisariatu, mówił „Gazecie”: – Widziałem chłopaka. Był pobity. Powinny być wyciągnięte konsekwencje wobec winnych.

Sprzeczne zeznania policjantów

Sprawa trafia do prokuratury w Pile, ale ta umarza śledztwo w sprawie pobicia Borysa. Twierdzi, że nie da się rozstrzygnąć, czy prawdę mówią nastolatki, czy policjanci. Wersja policjantów jest taka: nikogo nie biliśmy, Simiński złamał nogę wcześniej, podczas gry w piłkę.

Prokuratura dochodzi do wniosku, że pobity i przypalony papierosami chłopak spacerował po Łazarzu z połamaną nogą, a dopiero potem natknął się na policjantów.

Ojciec Borysa zaskarżył decyzję prokuratury do sądu, a ten nakazał wznowić śledztwo, miażdżąc prokuratorów za pochopną decyzję. „Prokurator nie dokonał prawidłowej i wszechstronnej oceny dowodów. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że z góry założył, jaką decyzję winien w przedmiotowej sprawie podjąć, a następnie starał się tak dopasować ocenę materiału dowodowego, by pod przyjętą tezę pasowała” – pisze sędzia Robert Kubicki. I dodaje: „Przedstawiona [przez prokuratora] argumentacja przeczy nie tylko zasadom logiki, ale i doświadczenia życiowego”.

Zdaniem sądu prokurator szukał nieścisłości w zeznaniach Borysa i jego kolegów, a zeznania policjantów uznał za spójne. Sędzia to podważa, wylicza sprzeczności: jeden z policjantów twierdził, że Borys stawiał opór, przewrócił się, inny przekonywał, że chłopaka spokojnie położono na ziemi.

Niejasna jest też opinia biegłych lekarzy. Nie wyjaśnia (bo prokurator o to nie pytał), jak Borys złamał nogę, czy ktoś mógł po niej skakać, jak twierdzi chłopak. Sędzia Kubicki nakazuje opinię uzupełnić.

Pobity: Podrzucili mi marihuanę

To nie wszystkie wątpliwości. Według Borysa policjanci chcieli, by przyznał się do posiadania narkotyków. Gdy odmówił, mieli mu podrzucić woreczki z marihuaną.

Borysowi nie postawiono jednak zarzutów posiadania narkotyku. Prokuratura chciała sprawdzić, czyja była marihuana, ale okazało się, że na woreczkach nie ma odcisków palców.

Sąd kazał prokuraturze ponownie zbadać sprawę. – Zrobimy to – zapewnia Magdalena Roman, wiceszefowa prokuratury w Pile.

Ta sama prokuratura bada również sprawę pobicia 13-latki z Poznania, którą niedawno policjant uderzył w twarz, podczas gdy drugi zagroził jej gwałtem. Jeden z tych policjantów, Rafał N., ksywa „Niemiec”, był w patrolu, który pobił Borysa Simińskiego.

gazeta.pl

Związkowcy z Tauronu są solidarni w przestępstwie

Andrzej Macho, wicedyrektor legnickiego Tauronu, został brutalnie pobity na zlecenie związkowca z „Solidarności”. O planie napadu wiedział inny członek związku, ale mu nie zapobiegł. „Solidarność” uważa, że postąpił fair. W piątek rano ma pikietować w sprawie przywrócenia go do pracy
Zleceniodawcą pobicia był Adam P., były kierownik zakładu samochodowego w Tauronie i członek „Solidarności”. Proces w tej sprawie zaczął się w grudniu w Legnicy. Adam P. zeznał, że kazał pobić Machę, bo czuł się przez niego mobbingowany. Uważał, że wicedyrektor niesłusznie ma zastrzeżenia do jego pracy. Tłumaczył, że tak się go bał, iż chował się przed nim w toalecie.

Solidarność

3 czerwca 2011 roku pod dom dyrektora Machy zajechał samochód, z którego wysiadło trzech mężczyzn. Rzucili się na niego, kiedy próbował wsiąść do swojego auta. Bili żelaznym prętem, kijem bejsbolowym i pałką policyjną. Złamali mu nos, szczękę, wgnietli czaszkę w okolicy oka i czoła. Łukasz N., jeden z napastników, zeznał w sądzie, że Adam P. szczegółowo opisał, jak mają urządzić ofiarę: – Powiedział nam wprost, że mają być połamane łokcie, kolana i wybite zęby.

– Lekarz powiedział mi, że gdybym nie zasłonił twarzy, to mógłbym nie przeżyć – mówi Andrzej Macho. Do pracy wrócił po ponad dwóch miesiącach leczenia. Do dzisiaj ma sparaliżowaną część twarzy. Czeka go roczna rehabilitacja.

Policja szybko złapała sprawców, bo Adam P. przyznał się do winy i ich wskazał. Jeden to jego znajomy, a pozostali dwaj są uczniami legnickiej zawodówki. Za napad dostali 3 tys. zł. Kiedy sprawa się upubliczniła, wszystkie organizacje związkowe w Tauronie podpisały list potępiający odpowiedzialnych za pobicie.

Ale podczas procesu Adam P. ujawnił, że o planowanym napadzie wiedział także Wiesław B. z zarządu taurońskiej „Solidarności” i Adam K., członek innego związku, bo przecież uzgadniał z nimi współfinansowanie przedsięwzięcia. Sam Wiesław B. przyznał w śledztwie, że po napadzie przyszedł do niego Adam K. i powiedział: „Dopadli go. Jesteśmy winni po 1350 zł”. Ostatecznie akcja okazała się o tysiąc złotych tańsza.

Dyrekcja Tauronu zwolniła obu związkowców. Jednak żaden nie zasiądzie na ławie oskarżonych. Według prokuratury nie mieli obowiązku powiadomienia zarządu spółki ani organów ścigania o planowanym pobiciu. – Przepis ten stosowany jest tylko w przypadku najcięższych przestępstw, jakimi są np. zabójstwo, terroryzm czy piractwo morskie. Zachowanie Wiesława B. prokurator uznał za dwuznaczne moralnie, ale w świetle prawa nie popełnił on przestępstwa – mówi Liliana Łukasiewicz z Prokuratury Okręgowej w Legnicy.

Dwa miesiące przed napadem Andrzej Macho dostał trzy anonimowe SMS-y. Jeden z nich brzmiał: „Uważaj na siebie. Grozi ci niebezpieczeństwo. Nie zatrzymuj auta na odludziu. To nie jest żart!”. W drugim anonim pisał: „Zagrożenie rośnie – uważaj na siebie!”. Andrzej Macho zgłosił to na policję, ale ta uznała, że treść SMS-ów nie wskazuje na groźby, ale jest jedynie ostrzeżeniem, i następnego dnia sprawę zamknęła. To samo kilka dni później zrobiła prokuratura.

W śledztwie okazało się, że ostrzeżenia wysyłał z telefonu na kartę Wiesław B. Ruszyło go sumienie?

Bogdan Kieleczawa, przewodniczący „Solidarności” w Tauronie, staje w obronie kolegi: – Dyrekcja spółki, zwalniając go, uznała, że popełnił przestępstwo. A przecież nikt mu zarzutów nie postawił i nie toczy się w jego sprawie postępowanie prokuratorskie. Co więcej, ostrzegł przed planowanym pobiciem i w normalnej firmie za to, co zrobił, należałby mu się medal. U nas taka osoba jest zwalniana dyscyplinarnie. Nie zamierzamy temu biernie się przyglądać i będziemy walczyć o jego przywrócenie do pracy.

Kieleczawa jednak nie wspomina słowem o tym, że Wiesław B. miał partycypować w kosztach zlecenia na dyrektora Machę, których to kosztów – jak teraz zeznaje – w końcu nie poniósł.

W piątek zakładowa „Solidarność” Tauronu ma pikietować w sprawie przywrócenia Wiesława B. do pracy.

Komentuje Michał Kokot: Czasem lepiej milczeć

Prokuratura zamknęła tę sprawę, uznając, że tylko jeden ze związkowców zorganizował pobicie Andrzeja Macho. A przecież nadal aktualne jest pytanie co do udziału w tym przedsięwzięciu pozostałej dwójki. Jak to się stało, że akurat Wiesław B. i Adam K. weszli w posiadanie tajemnej wiedzy o zleceniu? Skąd takie do nich zaufanie organizatora napadu na dyrektora? Dlaczego prokuratura uznała, że nie byli oni współorganizatorami pobicia, skoro sami podczas pierwszego przesłuchania przyznali się, że mieli dołożyć pieniądze na wynajęcie bandytów?

Nie mam przekonania, że prokuratorskie dochodzenie w tej sprawie było odpowiednio wnikliwe. Nie wiem, czy tłumaczenie, że tym ludziom nie można nic zarzucić, bo: nikogo nie zabili, nie są terrorystami, nie są piratami morskimi, jest bardziej do śmiechu, czy też usprawiedliwia bezradność prokuratury.

Związkowcy „Solidarności” powinni palić się ze wstydu za osobnika, który wie o spisku na zdrowie człowieka i nie potrafi skutecznie go ostrzec, zamiast bredzić o medalu. Ich pikieta w obronie kolegi obraża poczucie przyzwoitości. Zamiast tak się wygłupiać, już lepiej milczeć i nic nie robić.

gazeta.pl

Dzierżoniów: Policjant pobił kobietę

To historia jak z romantycznego filmu. Tyle że dla 39-letniego funkcjonariusza komisariatu policji w Bielawie zakończyła się dramatem.

Policjant usłyszał w miniony piątek od prokuratora zarzut rozboju i został zawieszony w obowiązkach służbowych. – Mamy dowody na to, że Mariusz R. napadł na kobietę przed jej blokiem, tam pobił ją i okradł – mówi Emil Wojtyra, szef wydziału śledczego Prokuratury Rejonowej w Dzierżoniowie. – Sprawa wygląda bardzo poważnie – dodaje prokurator.

Napadnięta to 24-letnia Aleksandra. Piękna, młoda, ciesząca się powodzeniem u panów, mieszkanka pobliskiego Dzierżoniowa. Mariusz R. to z kolei cieszący się do tej pory dobrą opinią w pracy i poza nią policjant.

– Grzeczny, miły, miał opinię dobrego gliniarza. Ale cóż, widać miłość nie wybiera, a kobiety to same kłopoty – mówią o Mariuszu R. jego znajomi. Mężczyzna od kilku lat jest rozwodnikiem.

Aleksandrę poznał kilka tygodni temu w trakcie pracy. Prowadził postępowanie przeciwko miejscowemu sutenerowi, który wykorzystywał ją i brutalnie traktował. Kobieta występowała w tym dochodzeniu jako pokrzywdzona. Przychodziła do komisariatu na przesłuchania. Zrobiła na funkcjonariuszu bardzo dobre wrażenie. I mimo jej nie najlepszej reputacji, Mariusz R. zaproponował spotkanie. Potem drugie, kolejne, wspólne wyjście na wesele znajomego. W końcu poprosił, by z nim zamieszkała. Zakochał się, obdarowywał ją prezentami. Kupował kwiaty. Kupił też telefon komórkowy i szpilki. Aleksandra wprowadziła się do niego, ale już po kilku dniach zaczęła go zdradzać. W końcu spakowała swoje rzeczy i przeniosła się do kolejnego „narzeczonego”. Rozgoryczony policjant najpierw prosił, by wróciła, a potem zażądał, by oddała mu prezenty.

Kobieta nie chciała z nim rozmawiać. Dlatego któregoś dnia zaczaił się pod blokiem na osiedlu, na którym mieszkała. Kiedy wyszła z domu, napadł na nią. Szarpał się z kobietą na ulicy, krzyczał na nią. W końcu siłą wyrwał torebkę i zabrał z niej dwa telefony komórkowe (jeden nienależący do niego), a z nóg ściągnął jej buty, które wcześniej podarował. Zaraz potem uciekł.

Poobijana i zdenerwowana kobieta zgłosiła sprawę na komisariat. Liczni świadkowie potwierdzili jej zeznania. Sprawą od razu zainteresowała się też policja z komendantem głównym na czele.
Zaraz po tym, jak funkcjonariusz usłyszał prokuratorskie zarzuty, został zawieszony.

Jak zapewniają jego przełożeni, do służby na razie nie wróci, a jeśli zostanie oskarżony i skazany, pożegna się w ogóle z policją. Za rozbój może mu grozić nawet 10 lat więzienia.

Czarne owce w szeregach policji

Często ostatnio słychać o policjantach zamieszanych w przestępczą działalność. Trzy tygodnie temu okazało się, że policjantka z wydziału kryminalnego w Jeleniej Górze należała do gangu okradającego sklepy. Grupa, w której był też inny policjant, ma na koncie włamania do sklepów spożywczych oraz dwie próby włamań do placówek bankowych. Z kolei w Sądzie Okręgowym w Świdnicy trwa proces ośmiu, byłych już, funkcjonariuszy Komendy Powiatowej Policji w Świdnicy, którzy za łapówki, wódkę oraz usługi w agencjach towarzyskich sprzedali przestępcom informacje o prowadzonych dochodzeniach, i zajmowali się przemytem narkotyków.

Gazeta Wrocławska

Gdańsk: ustawka 70 policjantów. Dysyplinarki

Postępowanie dyscyplinarne toczy się wobec kilkudziesięciu policjantów z Gdańska. Kilka tygodni temu na zorganizowanej w siedzibie prewencji imprezie doszło do regularnej bijatyki. Sprawa wypłynęła dopiero, gdy jeden z uczestników opowiedział o zdarzeniu na portalu trójmiasto.pl.

– Wyjaśniamy sprawę – zapewnia zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Gdańsku, Zbigniew Matczak. – Spotkanie odbyło się na terenie obiektów policji. Funkcjonariusze, którzy je zorganizowali popełnili wykroczenie. W tej chwili prowadzimy postępowanie dyscyplinarne wobec wszystkich uczestników spotkania – dodaje Matczak.

– Chcemy bardzo wnikliwie i dokładnie wyjaśnić zarówno kwestię uszkodzenia ciała, jak i tego jak doszło do zorganizowania spotkania, na które nie mieli zgody. Sprawą pobicia zajmuje się też prokuratura okręgowa w Gdańsku – tłumaczy zastępca komendanta.

Szczegółów zajścia nikt nie ujawnia, nieoficjalnie jeden z uczestników spotkania opowiedział portalowi trójmiasto.pl, że to było „regularne mordobicie, zaczęło się od przepychanki, a skończyło bójką, jak na ustawce kiboli. Teraz chłopaki z prewencji się cieszą, że mogli przywalić oficerowi”.

W spotkaniu brało udział około 70 policjantów zarówno z kadry kierowniczej, jak i tych, którzy służą na mieście – wyjaśnia Zbigniew Matczak. – O konsekwencjach będzie można mówić po zakończeniu postępowania – podsumowuje.

Źródło: Tokfm.pl

Dzierżoniów: Posłuszny komendant policji melduje przewodniczącemu rady miasta

Jak wie każdy początkujący student prawa, danych z postępowań prowadzonych przez policję i prokuraturę nie ujawnia się publicznie. Nie ujawnia się nazwisk, zarzutów i innych okoliczności. Wyjątkowo może się na to zgodzić prokurator i sąd. Ale w Dzierżoniowie jest inaczej, posłuszna i spolegliwa policja, melduje przewodniczącemu rady miejskiej jak trzeba. A przewodniczący chroniony przez dzierżoniowską prokuraturę (w końcu żona to prokurator i mężowi krzywdy nie pozwoli zrobić podobnie jak burmistrzowi). Aby nie było gołosłownie i ogólnikowo przejdziemy do szczegółów. Pan komisarz magister Przemysław Marut pismem z dnia 3 lutego 2010 znak 1-0151-17/2010; zameldował do przewodniczącego Rady Miejskiej w Dzierżoniowi, że niejakim Barbarze i Korze W. (pobite przez policję w czasie interwencji – w piśmie pełne dane osobowe) postawiono zarzuty z art. 266 par. 1 oraz 224 par 2 KK; do tego Pan komisarz podaje że postępowanie jest zawieszone bo nie jest znane miejsce pobytu podejrzanej, oraz że wydany został przez Prokuraturę Rejonową z Ząbkowic Śl. nakaz doprowadzenia podejrzanych. Niestety Pan komisarz Marut nie podał żadnej podstawy prawnej na jakiej zameldował Panu przewodniczącemu Henrykowi Smolnemu o przebiegu postępowania przygotowawczego. Co więcej, tak naprawdę Pan komisarz Przemysław Marut nie miał prawa tego uczynić, pytanie tylko jak często melduje przewodniczącemu Smolnemu relacje z prowadzonych postępowań przygotowawczych.

Ale żeby było tego mało Pan przewodniczący Henryk Smolny (żona prokurator dobrze wie jak chronić męża i burmistrza) całą sprawę i informacje zawarte w piśmie podał do publicznej informacji. Po prostu skierował pismo do komisji spraw obywatelski, a jak zapewne Panu przewodniczącemu Henrykowi Smolnemu jest wiadomo posiedzenia komisji są otwarte dla publiczności. Tym samym dzięki meldunkowi komisarza Maruta i upublicznieniu sprawy przez Henia Smolnego – informacje o prowadzonym postępowaniu przygotowawczym stały się dostępne publicznie.

Oczywiście obaj Panowie powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności za przekroczenie uprawnień jako funkcjonariusze publicznie. Oczywiście tak było by w Państwie prawa, ale my nie żyjemy w Państwie prawa więc żadnej odpowiedzialności nie będzie. Odpowiadać będą za to Barbara i Kora W., pewno tylko dlatego że nie są radnymi. Bo jak wiemy radni w Dzierżoniowie mogą lać policjantów prawie bezkarnie, a najlepiej wie o tym radny PiS Roman K.
Komendant melduje przewodniczącemu rady miasta

Opole: As opolskiej policji skazany za bicie podczas przesłuchań

Tomasz J., kiedyś uważany za jednego z najlepszych w swoim fachu, został dziś skazany nieprawomocnie na dwa lata więzienia. Prokuratura zarzucała mu m.in. wymuszanie zeznań biciem, próbę gwałtu i przekraczanie uprawnień.

Proces policjanta toczył się przed sądem od 4 lat. 39-letni dziś J. pracował w policji od 1998 roku, w sekcji kryminalnej od 2003 r. Uważanemu dotąd za jednego z najlepszych w swoim fachu. Wg prokuratury pierwsze przestępstwa miał popełnić już po dwóch miesiącach pracy. Chodzi głównie o pobicia podczas przesłuchań i wymuszanie zeznań na osobach zatrzymanych.

Prokuratura nie chciała ujawnić szczegółów aktu oskarżenia m.in. ze względu na drastyczność opisów. Proces również toczył się za zamkniętymi drzwiami.

Źródło: Gazeta Wyborcza Opole

Warszawa: Sprawa Przemyka ostatecznie przedawniona

Sąd Najwyższy oddalił wniosek Krzysztofa Kwiatkowskiego o kasację prawomocnego wyroku sądu, który z powodu przedawnienia umorzył sprawę b. zomowca Ireneusza K., oskarżonego o śmiertelne pobicie w 1983 r. Grzegorza Przemyka. Kwiatkowski chce, by umorzenie uchylono, a sprawa wróciła do sądu II instancji.
Sprawa dotyczy jednej z najgłośniejszych zbrodni aparatu władzy PRL. Jej wątek wobec Ireneusza K. przed różnymi instancjami trwa już ponad 27 lat.

W maju 1983 r. 19-letni maturzysta Grzegorz Przemyk został zatrzymany przez milicję, w tym przez K. Na komisariacie dostał ponad 40 ciosów pałkami w barki i plecy oraz kilkanaście ciosów w brzuch. Zmarł po dwóch dniach. Pogrzeb Przemyka, syna opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej, stał się wielką manifestacją przeciw władzom.

Prokuratura wszczęła wprawdzie śledztwo, ale jednocześnie władze podjęły działania mające uchronić milicjantów przed karą. Winą chciano obarczyć sanitariuszy, którzy wieźli Przemyka z komisariatu do szpitala. W 1984 r., po wyreżyserowanym procesie, sąd uwolnił od zarzutu pobicia Przemyka dwóch milicjantów – Ireneusza K. i Arkadiusza Denkiewicza. Natomiast na 2 i 2,5 roku więzienia zostali skazani – za nieudzielenie pomocy pobitemu, po wymuszeniu w śledztwie nieprawdziwych zeznań – dwaj sanitariusze, którzy wieźli Przemyka do szpitala.

Sprawa wróciła do sądów po przełomie 1989 r., gdy uchylono wyroki z 1984 r. Ireneusz K. (do niedawna pracował w policji w Biłgoraju) został w 1997 r. uniewinniony przez Sąd Wojewódzki w Warszawie, który zarazem skazał Denkiewicza na 2 lata więzienia (nie odsiedział ani dnia, bo według psychiatrów doznał w psychice zmian uniemożliwiających odbycie kary). Potem sprawa K. krążyła między sądami.

Kwiatkowski: Ta zbrodnia się nie przedawnia

W piątym procesie w maju 2008 r. Sąd Okręgowy w Warszawie skazał K. na 8 lat więzienia, zmniejszone o połowę na mocy amnestii. Sąd uznał, że w sprawie nie stosuje się ustawy o IPN, lecz przepis Kodeksu karnego i ustawy o nieprzedawnianiu przestępstw aparatu władzy sprzed 1989 r., w myśl którego czyn taki jak pobicie skutkujące ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu – nie przedawnia się. Wyrok ten uchylił w grudniu 2009 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie, który uznał, że sprawa przedawniła się 1 stycznia 2005 r.

„Czyn, którego dopuścił się były zomowiec Ireneusz K., nie przedawnia się” – uznał Kwiatkowski, uzasadniając wniosek o kasację.

Dwa lata temu pion śledczy IPN postawił zarzuty b. milicjantom za utrudnianie śledztwa w sprawie Przemyka. B. szef MSW gen. Czesław Kiszczak jest zaś podejrzany o przekroczenie uprawnień przez utrudnianie i kierowanie na fałszywe tory w latach 1983-84 śledztwa w sprawie tego pobicia.

Dzierżoniów: Akt oskarżenia przeciwko radnemu

Jak poinformowała nas Prokuratura Rejonowa w Dzierżoniowie, przeciwko radnemu RM w Dzierżoniowie Romanowi K. (PiS) wniesiony został dnia 30 czerwca br. akt oskarżenia do Sądu Rejonowego w Dzierżoniowie. Przypomnijmy, iż radny Roman K. pobił pod wpływem alkoholu interweniujących policjantów. Sprawa wydawała się prosta i łatwa, właściwie wydawało się jasne i pewne, iż radny będzie musiał spotkać się ze sprawiedliwością w sądzie. Tak jednak się nie stało, co było ogromnym zaskoczeniem i szokiem dla policjantów. Okazało się że skompromitowana dzierżoniowska prokuratura, umorzyła postępowanie ze względu na „znikomą społeczną szkodliwość czynu„. Koleżeński układ jaki zadziałał w sprawie ujawnij, jak przegniłą do szpiku kości instytucją jest Prokuratura Rejonowa w Dzierżoniowie. Na szczęście nacisk opinii społecznej i mediów, spowodował zainteresowanie sprawą Prokuratury Okręgowej i Apelacyjnej. Sprawa znalazła swój finał aż w Warszawie, gdzie Prokurator Generalny unieważnił skandaliczne postanowienie Prokuratury Rejonowej w Dzierżoniowie.

Finał sprawy jest taki, iż radny za swoje zachowanie trafi przed sąd. Jak zachowa się sąd w Dzierżoniowie, tego nie jesteśmy pewni. Niezawisłość, niezawisłością, a układy koleżeńskie wygrywają. Jest oczywiste, że urzędnicy i funkcjonariusze władzy są przez sądy traktowani bardzo pobłażliwie, co pokazuje ten przykład.

Pytaniem otwartym pozostaje jakie konsekwencje spotkają skompromitowaną Pani prokurator Uszpulewicz. Nie liczymy na to, że Pani prokurator spali się ze wstydu, więcej sądzimy, iż takie zachowanie polegające na ochronie jakiegoś znajomego znajomych zostanie jest zapamiętane i przyjęte z aplauzem. Pani prokurator, czas takich dyspozycyjnych funkcjonariuszy miał się skończyć 20 lat temu, jeśli Pani tego nie rozumie, proszę udać się na emeryturę, kapcie, TV i kółko emerytów – im Pani miejmy nadzieję krzywdy nie zrobi.

Informacja o akcie oskarżenia

Czytaj także: https://bezprawie.pl/?p=8