Dwukrotny prezes Srebrnej, TW „Ryszard” ekspertem w ministerstwie klimatu

Kazimierz Kujda pełni funkcję eksperta w Ministerstwie Klimatu i Środowiska – poinformował resort klimatu w odpowiedzi przesłanej portalowi Gazeta.pl. To były prezes Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, który – jak informowało Biuro Lustracyjne Instytutu Pamięci Narodowej – złożył niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne. Kujda w aktach Służby Bezpieczeństwa PRL figuruje jako TW „Ryszard”.

„Pan Kazimierz Kujda jest zatrudniony w Ministerstwie Klimatu i Środowiska na podstawie umowy o pracę od 1 marca br., na stanowisku eksperta” – przekazało MKiŚ w odpowiedzi przesłanej Gazeta.pl.

Z ustaleń Gazeta.pl wynika, że „Kujda rekomenduje ludzi do pracy w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, który był jego 'królestwem’ do czasu ujawnienia, że był w PRL zarejestrowany jako agent komunistycznej Służby Bezpieczeństwa”.

Kim jest Kazimierz Kujda?

Kazimierz Kujda jest również przewodniczącym rady nadzorczej w Polskiej Spółce Gazownictwa, która dystrybuuje gaz w Polsce.

Jak pisze Gazeta.pl, Kujda „należał do najbliższych współpracowników prezesa PiS”. Dwukrotnie – w latach 1995-98 i 2008-15 – był prezesem spółki Srebrna. Jego nazwisko pojawiło się w publikacji „Gazety Wyborczej”, w której opublikowano stenogram nagrania rozmowy z lipca 2018 roku między innymi prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego z austriackim przedsiębiorcą Geraldem Birgfellnerem, którego firmy miały przygotować budowę w Warszawie dwóch wieżowców dla spółki Srebrna.

Kujda pełnił trzykrotnie funkcję prezesa zarządu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Kierował NFOŚiGW od 2015 roku do lutego 2019 roku. Wcześniej pełnił funkcję prezesa NFOŚiGW w latach 2000-2002 oraz 2006-2008. Był też członkiem Narodowej Rady Rozwoju działającej przy prezydencie Andrzeju Dudzie.

Ponadto był członkiem rad nadzorczych w spółkach Bank Ochrony Środowiska i Polskie Koleje Państwowe.

Postępowanie lustracyjne

Na przełomie stycznia i lutego 2019 roku pojawiły się doniesienia medialne dotyczące współpracy prezesa Kazimierza Kujdy ze Służbą Bezpieczeństwa. Sprawę, przedstawiając m.in. zawartość teczek, opisali dziennikarze „Gazety Wyborczej” i portalu Onet. „Rzeczpospolita” podawała, że Kujda „widnieje w jawnym już inwentarzu IPN jako tajny współpracownik o pseudonimie Ryszard, który współpracę miał rozpocząć w 1979 r. w Siedlcach”.

Biuro Lustracyjne Instytutu Pamięci Narodowej w lutym 2021 roku przekazało, że Kazimierz Kujda złożył niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne. Postępowanie prokuratora IPN dotyczyło współpracy Kujdy ze Służbą Bezpieczeństwa. Z dokumentów, z którymi Polska Agencja Prasowa zapoznała się w Instytucie Pamięci Narodowej, wynikało, że Kazimierz Kujda 21 grudnia 1979 roku w Warszawie na piśmie złożył oświadczenie dotyczące „nawiązania dialogu” ze Służbą Bezpieczeństwa. Oświadczenie to – jak podawała PAP – poprzedzone jest m.in. szczegółowym wnioskiem SB o zatwierdzenie dokonanego pozyskania Kujdy na tajnego współpracownika o pseudonimie „Ryszard”. Dokumenty te znajdują się w teczce personalnej, którą założyła SB, dotyczącej – jak wskazała Agencja – Kazimierza Kujdy, ur. 14 czerwca 1952 roku.

W rozmowie z PAP Kazimierz Kujda utrzymywał, że złożył zgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne i zaprzeczał współpracy z SB.

Autor:mb/ams

TVN24 Biznes, Gazeta.pl

Zgromadziłeś ponadprzeciętny majątek? To masz się o co bać! Przyjdzie konfiskata prewencyjna i ci go odbierze

Organy ścigania potrafią odzyskać zaledwie ok. 1 proc. mienia pochodzącego z przestępstwa. W obliczu takiej indolencji służb Ministerstwo Sprawiedliwości chce od przyszłego roku zasilać budżet państwa pieniędzmi zajętymi także uczciwym obywatelom. Nowe przepisy o konfiskacie prewencyjnej umożliwią prokuratorom przejmowanie ich majątków bez prawomocnego wyroku.

Zasada domniemania niewinności to podstawowa reguła postępowania karnego (art. 5 K.p.k.). Wynika z niej, iż do obarczenia odpowiedzialnością karną konieczne jest udowodnienie winy sprawcy czynu zabronionego i dodatkowo stwierdzenie jej prawomocnym wyrokiem sądu. Zasada ta wyrażona została również wprost w art. 42 ust. 3 Konstytucji RP, podobnie jak inne reguły demokratycznego państwa prawa, mówiące o tym, że własność i inne prawa majątkowe podlegają równej dla wszystkich ochronie prawnej (art. 64 ust. 2), a przepadek rzeczy może nastąpić tylko na podstawie prawomocnego orzeczenia sądu (art. 46).

Konfiskata prewencyjna

Ministerstwo Sprawiedliwości chce natomiast tak zmienić prawo, by organy ścigania mogły zajmować majątki prywatne tylko w oparciu o podejrzenia powzięte przez prokuratora co do możliwego związku mienia z przestępstwem. Oczywiście do przejęcia prokurator będzie musiał uzyskać zgodę sądu, jednak to, że podejrzenia były niesłuszne, a majątku właściciel dorobił się legalnie, będzie musiał udowodnić sam, już po tym, jak zostanie mu on zabrany. Łamiąc więc zasady konstytucyjne, resort sprawiedliwości chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: zapewnić organom ścigania łatwy dostęp do majątków firm i osób prywatnych, jednocześnie zrzucając z siebie ciężar konieczności udowodnienia nielegalnego pochodzenia majątku.

Najważniejsze to zająć majątek. Niech właściciel udowadnia, że niesłusznie

Opublikowany w lutym 2020 r. raport Najwyższej Izby Kontroli ujawnił, że w objętych kontrolą latach 2014-2018 służby ścigania zabezpieczyły mienie przestępców o wartości zaledwie 2,7 mld zł, podczas gdy osiągnięte w tym czasie przez nich zyski oszacowano na 217-520 mld zł. Być może proponowane zmiany mają te wyniki poprawić i zabezpieczyć budżetowe źródło dochodów z zajęć majątkowych. I nie ma dla ich pomysłodawców znaczenia, że rykoszetem uderzą w niebędących przestępcami właścicieli. Teraz to oni będą musieli udowadniać, że wielkość rodzinnego majątku to zasługa wspólnych wysiłków pokoleń, a na wszystko, co posiadają, mają umowę, fakturę lub rachunek.

Ochrona majątku

Nowy pomysł władz to przeciwny do ukłonu gest wobec przedsiębiorców. Jego zwolennicy podnoszą, że przecież właściciel zajętego majątku będzie mógł udowodnić przed niezawisłym sądem pochodzenie swego mienia. Zapominają jednak przy tym o przerzuceniu na przedsiębiorcę ciężaru udowadniania, podczas gdy nie to jest przedmiotem jego działalności. Równie istotny jest fakt utraty przez niego władztwa nad swoim majątkiem w okresie zajęcia. A szybkość załatwiania spraw przez sądy w Polsce wciąż pozostawia wiele do życzenia.

Dlatego, jeżeli nadal forsowane będą takie projekty zmian regulacji prawnych, naturalną reakcją przedsiębiorców oraz właścicieli majątków prywatnych może być odruch obronny. Jeśli poprzez konfiskatę prewencyjną państwo zamierza zabierać im, co zechce i kiedy zechce, to przedsiębiorcy i właściciele majątku mogą, a nawet powinni, będąc odpowiedzialnymi za swoje mienie, chcieć je przed tymi działaniami ochronić.

Przyjazna zagraniczna przeprowadzka

Jak mogą to zrobić? Lokując majątek w państwach, których jurysdykcje takich „prewencyjnych” zaborów mienia nie przewidują, a wręcz przeciwnie – są dla jego właścicieli przyjazne. Na przykład w kwestii lokowania mienia nieruchomego doskonale sprawdzają się spółki zagraniczne na Cyprze i Malcie. Otwarcie rachunku bankowego w takich państwach jak Liechtenstein, Luksemburg czy Szwajcaria to już 99 proc. sukcesu w kontekście ochrony przed ryzykiem „prewencyjnych” blokad rachunków.

Uzyskanie drugiej rezydencji podatkowej lub też całkowita jej zmiana to nie tylko sposób na zabezpieczenie majątku, także poprzez uwolnienie się od nadmiernego opodatkowania w ramach przepisów o CFC (ang. Controlled Foreign Company). Dla niektórych największym walorem będzie zabezpieczenie się przed ujawnieniem wrażliwych, poufnych informacji na temat beneficjentów struktur organizacyjnych, co grozi w państwach objętych międzynarodową procedurą CRS (ang. Common Reporting Standard). Taką ochronę przynieść może np. zmiana rezydencji podatkowej na maltańską.

Zakres właściwości komornika za granicą się nie rozciąga

Zagraniczna przeprowadzka to w świetle najnowszych pomysłów konfiskacyjnych świadome i odpowiedzialne działanie w kierunku zabezpieczenia własnego majątku przed roszczeniami. Wprawdzie polskiemu komornikowi przysługują instrumenty międzynarodowej pomocy prawnej, jednak są to procedury długotrwałe, sformalizowane, a i tak ich powodzenie w ostateczności zależy od władz drugiego państwa – nie zawsze chętnego takiej pomocy udzielać. Dla przykładu europejski nakaz zabezpieczenia na rachunku bankowym nie daje polskiemu komornikowi możliwości zajęcia i egzekucji z zagranicznego konta, bo przepisy nie rozciągają terytorialnych granic jego właściwości.

Obowiązuje tu bowiem ta sama reguła, jakiej hołduje polski Kodeks postępowania cywilnego: „Do wyłącznej jurysdykcji krajowej należą sprawy egzekucyjne, jeżeli egzekucja ma być wszczęta lub jest prowadzona w Rzeczypospolitej Polskiej” (art. 1110⁴ § 1, Dz.U. 1964 nr 43 poz. 296, ze zm.). Zatem do wyłącznej jurysdykcji odpowiednich organów państwa, w którym posiada rachunek, rezyduje dłużnik, należeć będzie realizacja prawa do prowadzenia spraw egzekucyjnych.

Za dużo schodów i komplikacji

W 2018 r. ustawą o kosztach komorniczych drastycznie zmniejszono wysokość opłat komorniczych. Do tego, w odróżnieniu od zachodnioeuropejskich komorników, polscy są także listonoszami, księgowymi, rzeczoznawcami i licytatorami. Zgodnie z danymi Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości z 2015 r. ogólna efektywność kancelarii komorniczych w 2015 r., czyli ich współczynnik wyegzekwowanych świadczeń w stosunku do wszystkich załatwionych spraw, wyniosła tylko 20,8%, a już jako procent z ogólnej liczby spraw wpływających w roku – 16,4 proc. Jak wynika z odpowiedzi Ministerstwa Sprawiedliwości z 10 stycznia 2020 r. na interpelację poselską nr 278, na obszarze całego kraju skuteczność egzekucji w pierwszym półroczu 2019 r. wyniosła 18,4 proc.

Jeśli więc komornicy mają trudności ze skuteczną egzekucją świadczeń w Polsce, to niemal znikome wydaje się ich szczere zaangażowanie w działania windykacyjne za granicą.

Badanie granic wytrzymałości na cienkim lodzie

Wizja wyposażenia wybranych organów państwa w uprawnienie do przejmowania całych majątków prywatnych w jednej chwili, bez prawomocnego wyroku sądu może być dla wielu dzierżycieli prawa własności wizją niewiarygodną. Jeśli się urzeczywistni, wówczas chyba największą ironią losu może okazać się wprowadzenie w życie przez władze, ponad rok temu, podatku pobieranego z tytułu przenoszenia majątku za granicę, czyli tzw. podatku od zysków, których nie ma. Jego bardziej popularna nazwa to „exit tax”. Usilne dążenia władz do przesuwania granic gwarantowanych konstytucyjnie wolności, swobody gospodarczej i ochrony praw własności może sprawić, że dla niektórych mniejszym złem będzie zapłata tego podatku i zrobienie prawdziwego, dosłownego „exit”.

https://biznes.interia.pl/gospodarka/news-zgromadziles-ponadprzecietny-majatek-to-masz-sie-o-co-bac-pr,nId,4623611

Adwokat Szymona Matusiak ze Szczecina oskarżył swojego byłego klienta o zniesławienie i przegrał w sądzie

Zadaniem adwokata jest bronić swoich klientów a czasami też oskarżać w imieniu swoich klientów. Bardzo rzadka zdarza się że to adwokat oskarża i do tego pełnomocnika swojego klienta.

Mowa o szczecińskiem adwokacie Szymonie Matusiaku, który oskarżył prokurenta spółki M o to, iż miał go zniesławić. Jak możemy przeczytać w prywatnym akcie oskarżenia „za pośrednictwem środków masowego przekazu dokonał zniesławienia Szymona Matusiaka przez to, że na stronie internetowej „www.kamienskie.info” w dniu 22 kwietnia 2015r. oskarżony MK pomówił adwokata Szymona Matusiaka o skrajne naruszenie etyki zawodowej adwokata i działanie na szkodę spółki „M…” z siedziba w…….., w której MK był i jest prokurentem, jak również o to iż adw. Szymon Matusiak działał na szkodę swoich klientów, to jest o czyn z art. 212 § 2 kk

Sprawa toczyła się przed Sądem Rejonowym Szczecin – Prawobrzeże i Zachód w Szczecinie pod sygnaturą VI K 262/16. Przesłuchano wielu świadków w tym konkubinę adwokata Szymona Matusiaka, innych adwokatów ze Szczecina, byłych i obecnych klientów adwokata.

Po dwóch latach procesu sędzia Krystian Kwolek wydał wyrok nie mając najmniejszych wątpliwości, iż o zniesławieniu nie może być mowy i uniewinnił oskarżonego od czynów zarzucanych mu przez adwokata Szymona Matusiaka.

Adwokat skorzystał z przysługującego mu prawa i wniósł apelację od wyroku sądu rejonowego do sądu okręgowego. Nie godząc się z kompromitującą klęską, mecenas Matusiak chciał nadal skazania za rzekome zniesławienie w stronach kamieniskie.info

Sąd okręgowy w Szczecinie nie miał jednak wątpliwości i wyrokiem z dnia 27 listopada 2018 roku, prawomocnie już uniewinnił oskarżonego MK od zarzutów stawianych mu przez Matusiaka w związku z publikacją w kamienskie.info

Próbowaliśmy kontaktować się z mecenasem Matusiakiem, niestety nie odbierał od nas telefonów i nie odpowiadał na smsy, wysłał jedynie emaila w którym zakazał nam jakichkolwiek publikacji na swój temat.

LC

Ksiądz pedofil zastraszał świadka. Sąd wiedział i nic nie zrobił

Skazany za pedofilię ksiądz Paweł K. z Wrocławia przez kilkanaście miesięcy nękał świadka oskarżenia w swojej sprawie – twierdzi prokuratura. Wrocławski Sąd Apelacyjny wiedział o wszystkim, ale zdecydował, że nic nie zrobi. Nie aresztował mężczyzny, a nawet nie zgodził się z wnioskiem prokuratury, by zabrać księdzu 100 tysięcy złotych kaucji.

W styczniu ksiądz został skazany – przez wrocławski Sąd Okręgowy – na siedem lat więzienia. W czerwcu wyrok utrzymał w mocy Sąd Apelacyjny we Wrocławiu. W czasie procesu ksiądz Paweł nie był aresztowany. Wpłacił za to 100 tysięcy kaucji. Na wypadek, gdyby miał utrudniać postępowanie. Na przykład uciekając, ukrywając się czy właśnie prześladując świadków.

W lutym 2014 roku jeden ze świadków – zeznających przeciwko księdzu na procesie – zaczął być nękany telefonami i smsami.

Sprawca próbował groźbami zmusić go do zmiany zeznań. Tak przynajmniej wynika z informacji jakie przekazała nam rzeczniczka wrocławskiej Prokuratury Okręgowej Małgorzata Klaus. Świadek był też ofiarą innej wyrafinowanej formy nękania. Ktoś zamawiał na jego konto w internecie różne niepotrzebne towary. Na przykład 1988 maseczek do twarzy za 10 tysięcy złotych.

W grudniu ubiegłego roku ofiara nękania zawiadomiła prokuraturę. Ale do połowy maja 2015 nic się nie zmieniło. Nękanie – wynika z informacji o śledztwie – skończyło się 12 maja. Dopiero w czerwcu śledczy zebrali dowody, że sprawcą jest sam ksiądz Paweł K. Dokładnie 20 czerwca usłyszał zarzuty stalkingu i zmuszania groźbami do zmiany zeznań.

Tymczasem sprawę siedmioletniego wyroku za pedofilię badał Sąd Apelacyjny. Pod koniec czerwca na sądowej rozprawie prokurator poinformował o nowym śledztwie, o zarzutach stalkingu i grożenia świadkowi. Oskarżyciel zaproponował by – w związku z tym – zabrać księdzu 100 tysięcy kaucji. Choć mógł równie dobrze wnioskować o aresztowanie go.

Sąd jednak kaucji nie zabrał. Dlaczego? – Uznał, że oskarżenie nie „uprawdopodobniło”, by zachowanie oskarżonego (czyli groźby i stalking) „zmierzało do zakłócenia postępowania” w tej sprawie, którą zajmował się Sąd Apelacyjny – tłumaczy nam jego rzecznik sędzia Witold Franckiewicz. Również w czerwcu sąd utrzymał styczniowy wyrok skazujący księdza na 7 lat więzienia.

W śledztwie, dotyczącym gróźb i stalkingu, prokuratura też nie wnioskowała o aresztowanie Pawła K. Musiał wpłacić kaucję, zakazano mu kontaktów ze świadkiem, którego miał nękać. Zastosowano wobec niego też dozór policji.

Mimo prawomocnego wyroku ksiądz do dziś nie poszedł za kratki. Od czerwca trwa bowiem administracyjna procedura. Najpierw sędziowie z Sądu Apelacyjnego napisali uzasadnienie wyroku. Skończyli w ostatnich dniach. Teraz akta muszą trafić do Sądu Okręgowego. Tu zaczyna się „wykonywanie” kary. Ksiądz dostanie więc wezwanie, by zgłosił się w wyznaczonym dniu w wyznaczonym więzieniu.

Już w czerwcu – zaraz po wydaniu wyroku – Sąd Apelacyjny mógł zdecydować o aresztowaniu Pawła K. Tak by w areszcie poczekał na zakończenie administracyjnej procedury związanej z osadzaniem go w więzieniu. Nie zdecydował się jednak na to. Więc Paweł K. wciąż jest na wolności.

Czytaj więcej: http://www.gazetawroclawska.pl/artykul/8010069,ksiadz-pedofil-zastraszal-swiadka-sad-wiedzial-i-nic-nie-zrobil,id,t.html

Hiszpański sędzia żąda zatrzymania b. prezydenta i premiera Chin. „Za ludobójstwo”

Hiszpański sędzia Ismael Moreno zażądał od Interpolu wystawienia nakazów aresztowania byłego prezydenta Chin Jiang Zemina, byłego premiera Li Penga oraz trzech innych chińskich polityków w ramach dochodzenia ws. ludobójstwa w Tybecie.
Skargę przeciw byłym przywódcom Chin wniosły do hiszpańskiego sądu organizacje broniące praw człowieka, zgodnie z przyjętą w tamtejszym sądownictwie zasadą represji wszechświatowej (tzw. jurysdykcją uniwersalną), na mocy której można karać cudzoziemców za zbrodnie przeciw ludzkości popełnione za granicą, pod warunkiem że w kraju, w którym doszło do ich popełnienia, nie wytoczono w tej sprawie dochodzenia.

Tortury i naruszenia praw człowieka

Na mocy tego właśnie prawa inny hiszpański sędzia Baltasar Garzon doprowadził w 1998 roku do aresztowania w Londynie byłego dyktatora Chile Augusto Pinocheta. Garzon wystąpił o ekstradycję Pinocheta w związku z zarzutami zabójstwa, zaginięcia i stosowania tortur wobec obywateli hiszpańskich, argentyńskich i chilijskich. Z przyczyn zdrowotnych byłemu dyktatorowi zezwolono jednak na powrót do kraju.

Sędzia Moreno napisał w swym wniosku, że Jiang Zemin sprawował władzę nad ludźmi, którzy bezpośrednio dopuścili się tortur i innych poważnych naruszeń praw człowieka wobec narodu tybetańskiego. Sędzia domaga się zatem, by Interpol wydał nakaz zatrzymania i aresztowania Jianga za ludobójstwo, tortury i zbrodnie przeciw ludzkości.

W opublikowanej w listopadzie decyzji hiszpański trybunał narodowy, który prowadzi takie sprawy, uznał, że istnieją przesłanki świadczące o udziale Jiang Zemina, Li Penga oraz trzech innych byłych przedstawicieli chińskich władz w decyzjach politycznych dotyczących Tybetu.

Zaszkodzi stosunkom chińsko-hiszpańskim

Chiny zażądały wówczas od Madrytu wyjaśnień w sprawie nakazu aresztowania Jiang Zemina w ramach otwartego w 2006 roku dochodzenia w sprawie ludobójstwa w Tybecie w latach 1980-90. Pekin wyraził nadzieję, że władze hiszpańskie nie „podejmą działań, które mogłyby zaszkodzić Chinom i stosunkom chińsko-hiszpańskim”.

W piątek chińskie ministerstwo spraw zagranicznych wezwało Madryt, by zapobiegł kolejnym postępowaniom w sprawie domniemanego łamania przez Chiny praw człowieka w Tybecie. Rządząca w Hiszpanii Partia Ludowa zabiega o reformę zasady represji wszechświatowej w hiszpańskim sądownictwie, tak aby ograniczyć sędziom możliwość podejmowania postępowania poza granicami kraju – wyjaśnia Reuters.

Warunkiem wniesienia sprawy do trybunału narodowego w Hiszpanii jest to, by co najmniej jedna z ofiar przestępstwa była jej obywatelem. W tym przypadku warunek spełnia mnich Thubten Wangchen. Sprawę przeciwko pięciu byłym członkom chińskich władz wniosły do sądu hiszpański Komitet Wsparcia Tybetu (CAT) z siedzibą w Madrycie, fundacja Dom Tybetu i jeszcze jedna organizacja protybetańska.

gazeta.pl

Uwaga na SMARTANDROID.PL – Sprzedaż Internetowa Tomasz Niedźwiecki

Wszyscy chcemy kupować tanio i dobrze, prawda? Zdradzamy wielką tajemnicę. Nie ma tanio, dobrze i z pełną ochroną konsumenta. Jeśli jest tanio, to istnieje mocne prawdopodobieństwo, że nie będzie dobrze albo ta ochrona będzie jak wegetariański stek dla mięsożercy, jak fiat 126p w crash teście albo jak polonez w Top Gear.
Handel elektroniką na Allegro wygląda tak: te oferty, które są najbardziej atrakcyjne cenowo, to zazwyczaj sprzęt refurbished, czyli naprawiany i wystawiany z powrotem na rynek. Dziwnym trafem sprzedawca zapomina o tym poinformować. Zdarza się, że takiego sprzętu nie obejmuje gwarancja producenta. „Gwarancję” daje sprzedawca. Może ona faktycznie chronić, może w ogóle nie działać, ale czy na pewno kupilibyście państwo sprzęt od danego sprzedawcy, wiedząc, że był on naprawiany?

Cudów w handlu nie ma

A jeśli są, to tylko takie jak w przypadku sklepu 66procent.pl. Czyli owszem, cena butów jest niższa o połowę, ale po dokonaniu zamówienia okazuje się, że towar to podróbka albo nie przychodzi w ogóle.

– W październiku tego roku zakupiłem telefon u sprzedawcy zarejestrowanego jako „Przedsiębiorstwo: Sprzedaż internetowa”. Z kolei ta firma telefony kupuje w Chinach. Po paru tygodniach od zakupu na Allegro i zapłacie otrzymałem telefon do ręki. Niestety po siedmiu dniach się zepsuł (a konkretnie jego wyświetlacz), o czym niezwłocznie powiadomiłem sprzedawcę – relacjonuje pan Gabriel.

Na początku sprzedawca (chodzi o Smartandroid.pl) informował, że może uda się telefon naprawić w Polsce. Później jednak czytelnik dostał informację, że trzeba wysłać go do Chin, co wiąże się dla niego z dodatkowymi kosztami.

– W związku z tym powołałem się na art. 8 ustawy o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenckiej oraz o zmianie kodeksu cywilnego i zażądałem naprawy telefonu lub wymiany na telefon bez wad – relacjonuje czytelnik.

Co na to sprzedawca?

Stwierdził, że… nie jest sprzedawcą i ustawa go nie dotyczy: „Proszę dokładnie zapoznać się z regulaminem. Jesteśmy pośrednikami w imporcie, a nie sprzedawcą”.

A co na to sklep, czyli sprzedawca, czyli importer?

„Proszę zwrócić uwagę, iż świadczymy usługi importowe. Nie jesteśmy sprzedawcą towaru, a jedynie stroną, która łączy polskiego konsumenta ze sprzedawcami z Chin. Klienci korzystają z bardzo niskich cen, jednak w regulaminie jasno określamy na jakich warunkach” – napisał mi Tomasz Niedźwiecki.

I wyjaśnia dalej: „W związku z tym, że sprzedawany towar nie jest kierowany na rynek europejski, nie ma też serwisu, do którego można by zepsuty sprzęt w Europie odesłać. Naturalnym więc jest, że trzeba go odesłać do Chin, aby został naprawiony. Ponieważ oferujemy towar w bardzo niskich cenach, w regulaminie jasno określamy, że możemy zrealizować reklamację, jednak koszty są po stronie kupującego”.

– Ja nie dostałem żadnego paragonu czy faktury. Mam potwierdzenie zakupu na ich koncie Allegro i dowód przelewu za telefon, a nie za usługę importu. Telefon był zatrzymany w WER Zabrze i VAT również oni opłacili, bo przesyłka zarejestrowana była na ich firmę – twierdzi czytelnik.

Pan Gabriel mógłby się kłócić w sądzie. Zwłaszcza że jak byk stoi na stronie owego importera: SKLEP INTERNETOWY.

Na koniec pan Niedźwiecki zaprezentował jednak radę płynącą ze szczerego serca: „Potencjalny klient może zaakceptować te warunki i skorzystać z bardzo niskiej ceny lub dokonać zakupu w innym miejscu, gdzie cena jest dużo wyższa, ale obejmuje serwis w Polsce”.

I tak to jest. Albo kupujemy w polskiej dystrybucji, drożej, bo z polskimi podatkami, ale z pełną ochroną. Albo tanio.

AKTUALIZACJA (21.12.2013 r.)

Po publikacji tego materiału odezwał się do mnie pan Niedźwiecki, twierdząc, że sugeruję, iż sprzedają w sklepie sprzęt odnawiany. Niczego takiego nie sugeruję. Moje zarzuty odnoszą się do – moim zdaniem – naruszania przez sklep (który reklamuje się jako sklep, a twierdzi, że jest importerem) polskiego prawa w zakresie ochrony konsumenta.

gazeta.pl

Dyrektorka kazała zdjąć plakat ateistów. 'Niezgodny ze statutem szkoły’

Chodzi o billboard przedstawiający kaplicę sejmową odcinaną od budynku Sejmu. Umieszczony jest na nośniku firmy reklamowej na terenie należącym do Szkoły Podstawowej nr 20 w Lublinie.
Fundacja Wolność od Religii jest organizatorem kampanii billboardowej, która promuje postawy ateistyczne oraz rozdział Kościoła od państwa.

W czwartek fundacja otrzymała informację od firmy udostępniającej nośnik, że na skutek interwencji dyrektorki placówki billboard zostanie zdjęty.

Plakat przedstawia kaplicę sejmową odcinaną od budynku Sejmu. Obok widnieje napis: „Art. 25 i 53 Konstytucji Polskiej”. W pierwszym z tych artykułów mowa jest o tym, że „Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione”, a „władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych”. Drugi gwarantuje każdemu wolność sumienia i religii i stanowi, że „nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych”.

Wolność od religii

Wolność od religii

W piśmie nakazujących ściągnięcie plakatu używanego przez Fundację WoR w tegorocznej kampanii w całej Polsce dyrekcja szkoły powoływała się na niezgodność treści zawartych na plakacie ze statutem szkoły.

– Sytuacja ta potwierdza nasze przeświadczenie o tym, iż w Polsce mniejszość bezwyznaniowa podlega nieustannej dyskryminacji i wykluczeniu. Jesteśmy oburzeni skrajnym przykładem braku tolerancji, zwłaszcza iż spotyka on nas ze strony instytucji publicznej, której władze zgodnie z zapisami Konstytucji Polskiej powinny pozostawać neutralne światopoglądowo. Chcemy zwrócić uwagę na praktykę wspierania nierówności światopoglądowej. Wątpimy, iż plakat z tematyką religijną byłby dla władz tej szkoły równie kontrowersyjny – komentuje prezes Fundacji Wolność od Religii Dorota Wójcik.

Z dyrektorką szkoły nr 20 nie udało nam się w czwartek skontaktować. Statutu szkoły również nie mogliśmy znaleźć na stronach internetowych placówki.

– Nie znamy sprawy, zweryfikujemy tę informację i poprosimy o wyjaśnienia dyrektorkę szkoły – mówi rzeczniczka prezydenta Lublina Beata Krzyżanowska.

gazeta.pl

Sąd Najwyższy: Gdy tata sędzia głosuje na syna, to nie jest uczciwe

Sędzia z Suwałk głosował za wyborem swojego syna na wolny wakat sędziowski. Nie wyłączył się z głosowania, bo ponoć praktyka kumoterstwa w wymiarze sprawiedliwości była powszechna. W piątek Sąd Najwyższy stwierdził, że to nie jest w porządku.
Na „swojego” głosował sędzia Waldemar M. z Sądu Okręgowego w Suwałkach. W 2011 r., gdy zwolnił się sędziowski etat w Sądzie Rejonowym w Olecku, jego syn referendarz z wydziału ksiąg wieczystych w Augustowie zgłosił swoją kandydaturę. Chętnych było ponad 20 osób.

Czym zawinił M.? Według rzecznika dyscyplinarnego i Krajowej Rady Sądownictwa jako sędzia wizytator dostał od prezesa suwalskiego sądu polecenie oceny pięciu kandydatów. Syna ocenił kto inny. KRS wytyka, że Waldemar M. oceniał jednak kontrkandydatów, choć nikt mu nie stawia zarzutu, że robił to nieobiektywnie.

Ponadto głosował za kandydaturą syna. Najpierw jako członek mniejszego sędziowskiego kolegium (wydaje pierwszą ocenę kandydatowi), które najlepiej oceniło jego syna. Potem na zgromadzeniu ogólnym sędziów, gdzie referendarz jednak w głosowaniu przepadł.

Zdaniem KRS to nie było godne sędziego zachowanie, bo społeczeństwo – zwłaszcza ludzie młodzi – mogą odebrać to jako sygnał, że środowisko sędziowskie jest otwarte tylko dla swoich. SN nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy dyscyplinarnej. Powołując się na wyrok z 1933 r., przypomniał, że sędzia ma mieć nieskazitelny charakter. – Czy to w porządku głosować na własne dziecko? Nie. To źle wpływa na odbiór sądów w społeczeństwie – przypomniał, czym jest etyka, sędzia Jan Górowski.

Zgodnie z nowym prawem od zeszłego roku sędziowie wizytatorzy nie mogą oceniać swoich krewnych. KRS w uchwale z maja 2012 r. przypomniał, że głosowanie na rodzinę narusza zasady etycznego zachowania.

gazeta.pl

Z sądu: miasto zapłaci 7 mln zł za błędy urzędników

Ponad siedem milionów złotych odszkodowania mają zapłacić władze Łodzi firmie, która wybudowała czterogwiazdkowy hotel Ambasador Centrum – tak postanowił łódzki sąd okręgowy. Ta kwota ma wynagrodzić hotelarzom straty, jakie wynikły z poślizgu w budowie. Bo zdaniem sądu opóźnienie to było spowodowane błędami miejskich urzędników.

Cegal to rodzinna spółka działająca na rynku od kilkunastu lat. Należy do niej trzygwiazdkowy hotel Ambasador przy ul. Kosynierów Gdyńskich, a w listopadzie ubiegłego roku otworzyła Ambasadora Centrum przy al. Piłsudskiego. To drugi w Łodzi czterogwiazdkowy hotel. Oferuje gościom 143 pokoje, w tym cztery apartamenty. Na parterze są basen, trzy sauny i jacuzzi, a na piętrze pięć sal konferencyjnych.

Inwestor twierdzi, że hotel powstałby półtora roku wcześniej, gdyby nie błędne decyzje urzędników. W 2003 r. firma wystąpiła o tzw. warunki zabudowy. Po czterech latach okazało się, że decyzja nie jest prawomocna: urzędnicy popełnili błędy, które sprawiły, że całą procedurę trzeba było rozpocząć od nowa. To doprowadziło do poślizgu w budowie i strat, bo wzrosły ceny materiałów budowlanych, a Cegal zaczął zarabiać na hotelu później, niż planował. Początkowo domagał się ponad 17,3 mln zł odszkodowania, ostatecznie żądania ograniczył do 13,7 mln zł.

Miasto nie chciało uznać roszczeń. Jego pełnomocnik przekonywał, że inwestor przyczynił się do tej sytuacji. Ale sędzia Marek Kruszewski nie miał wczoraj wątpliwości: – Roszczenie powoda jest słuszne co do zasady.

Uznał, że urzędnicy prowadzący sprawę warunków zabudowy dla nowego hotelu złamali prawo. Wydali decyzję, ale odwołali się od niej właściciele sąsiedniej nieruchomości. Urzędnicy powinni się tym zająć dalej, ale tego nie zrobili. – W ten sposób naruszyli przepisy, które nakazują organowi administracji nadanie biegu odwołaniu w terminie tygodnia – tłumaczył sędzia Kruszewski. – Takie bezprawne działanie było źródłem opóźnienia w inwestycji i strat, które poniósł inwestor.

Wyliczając odszkodowanie, sąd oparł się na zleconej w czasie procesu opinii biegłego. Nakazał miastu wypłacić firmie Cegal 1,3 mln zł odszkodowania za wzrost kosztów budowy. Utracone dochody z powodu poślizgu w otwarciu hotelu wyliczył na ponad 5,8 mln zł. Do tego dochodzą ustawowe odsetki za różne okresy. Gmina została też obciążona kosztami procesu w wysokości niemal 50 tys. zł.

Sąd podkreślił, że właściciel hotelu wygrał proces, ale tylko w połowie. Firma chciała odszkodowania za utracone korzyści do końca kwietnia 2010 r., sąd przyznał je tylko do grudnia 2009 r., bo uznał, że Cegal nie udowodnił swoich strat po tym czasie.

Wyrok nie jest prawomocny. Współwłaściciele firmy Cegal zapowiedzieli apelację. – Wysokość odszkodowania nie jest satysfakcjonująca – mówiła pełnomocnik firmy Anna Barańska. – Wyliczając je, sąd nie wziął pod uwagę dokumentów, jakie złożyliśmy, czyli umowy z wykonawcą hotelu i faktur.

Władze Łodzi z dalszymi decyzjami będą czekać do czasu, gdy dostaną pisemne uzasadnienie wczorajszego wyroku. – Orzeczenie nie jest dla gminy niekorzystne – uważa Marcin Masłowski z biura prasowego Urzędu Miasta Łodzi. – Odszkodowanie przyznane przez sąd jest dwa razy niższe niż kwota główna, jakiej żądali powodowie.

gazeta.pl