Nagrał pirata drogowego i sam ma kłopoty. Sprawa rowerzysty wraca do sądu

Sąd jeszcze raz musi się zająć się sprawą Krzysztofa Kęsika, który przekazał policji film pokazujący wykroczenie drogowe kierowcy samochodu i sam też został ukarany mandatem. W pierwszym procesie rowerzysta został uniewinniony, ale policja złożyła apelację.

Gdyński sąd musi zapoznać się z nowymi dowodami i jeszcze raz sprawdzić, czy należy ukarać rowerzystę, który wysłał policji film pokazujący pirata drogowego – to decyzja sądu okręgowego w Gdańsku, który rozpatrywał apelację policji w tej sprawie.

– Jestem nieco zaskoczony, myślałem, że mój klient już dziś dowie się, że jest ostatecznie niewinny. Stało się inaczej – powiedział po rozprawie Tomasz Złoch, pełnomocnik oskarżonego.

– Nie zrobiłem nic złego, chciałem tylko pomóc policji – dodał Krzysztof Kęsik.

Nagrał pirata i sam ma kłopoty

Problemy Krzysztofa Kęsika, rowerzysty z Gdyni rozpoczęły się w lipcu ubiegłego roku, gdy wysłał policji film pokazujący jak z dużą prędkością na podwójnej linii ciągłej wyprzedza go samochód.
W odpowiedzi policjanci postanowili ukarać nie tylko kierowcę samochodu, ale i rowerzystę, który ich zdaniem jechał za daleko od prawej krawędzi jezdni.

Sprawa trafiła do sądu, bo pan Krzysztof nie przyjął mandatu. W styczniu sąd rejonowy w Gdyni uniewinnił rowerzystę. Sędzia argumentował wyrok tym, że policja w niewystarczający sposób udowodnił to, że autorem filmu jest oskarżony, a ten przed sądem konsekwentnie milczał i nie przyznawał się do winy.

Przyznał się na antenie?

Jednak zdaniem policjantów Krzysztof Kęsik przyznał się, więc złożyli apelację i dołączyli do niej rozmowę z reporterem TVN24, podczas której zdaniem mundurowych Kęsik jednoznacznie przyznaje się do winy.

Na nagraniu rowerzysta mówi dziennikarzowi, że to on zrobił nagranie. Pokazuje również, gdzie miał przyczepioną kamerkę. Podczas rozmowy z reporterem przypomniał, że wysłał nagranie, bo policja zachęcała, żeby dostarczać takie materiały.

Przez 21 lat walczyła z urzędnikami, w końcu popełniła samobójstwo

Przez 21 lat właścicielka firmy kosmetycznej z Kartuz walczyła o zwrot nienależnie pobranego podatku akcyzowego. Chodziło o 3 mln zł. Gdy 17. raz sąd odesłał sprawę do ponownego rozpatrzenia, kobieta popełniła samobójstwo. Sprawa już miała mieć swój pozytywny finał, ale sąd po raz kolejny postanowił… zbadać ją ponownie. Tego było już za wiele. Kobieta załamała się i targnęła na życie, zażywając tabletki. W liście pożegnalnym szczegółowo opisała, czyje działania zmusiły ją do desperackiego czynu – relacjonuje mąż kobiety.

„Sprawiedliwość z nieba”

Połowę życia Krystyna Chojnacka walczyła z urzędnikami o istnienie swojej firmy. – Umierała w takiej świadomości, że nagle, jak ona to zrobi, to na wszystkich spłynie sprawiedliwość z nieba i że wszyscy urzędnicy i sędziowie będą wyczuleni na sprawiedliwość. Była jednak w wielkim błędzie, bo tak nie jest i nigdy nie będzie – mówi zasmucony Jarosław Chojnacki, mąż kobiety.

Właśnie z mężem 20 lat temu pani Krystyna założyła firmę kosmetyczną. To wtedy kontrola skarbowa kazała małżeństwu zapłacić podatek akcyzowy za konfekcjonowane (pakowane) kosmetyki. Jak się później okazało – bezpodstawnie. Przez lata małżeństwo wygrywało w sądzie kolejne sprawy, a Izba Celna składała odwołania. Małżeństwo Chojnackich w batalii z urzędnikami cały czas było wspierane przez Stowarzyszenie Niepokonani 2012.

– Na dzień przed śmiercią odbyła się kolejna, 17. już sprawa w sądzie administracyjnym w Gdańsku i sąd po raz siedemnasty orzekł skierowanie sprawy do ponownego rozpatrzenia, co jest praktycznie niedopuszczalne – podkreśla Łukasz Goyke ze stowarzyszenia.

Chojnaccy walczyli w sądach, ale obawiając się restrykcji urzędu skarbowego cały czas płacili podatek akcyzowy. Trzy lata temu musieli zamknąć firmę, zwolnić 30 pracowników i sprzedać swój dom. – Trybunał Konstytucyjny powiedział, że państwo wobec mnie działało nielegalnie, to teraz państwo musi mieć odwagę, wobec lojalnego obywatela. Lojalne państwo musi naprawiać swoje błędy – uważa pan Chojnacki.

Izba Celna w Gdyni, która toczy sądową batalię, teraz już tylko z Jarosławem Chojnackim, tak odpowiedziała na nasza prośbę o komentarz: „Jesteśmy poruszeni i zasmuceni śmiercią Pani Krystyny Chojnackiej. Z taką sytuacją spotykamy się po raz pierwszy i dla wszystkich, którzy mają z nią do czynienia, jest ona trudna(..) Wyjaśnieniem okoliczności śmierci Pani Krystyny Chojnackiej zajmują się odpowiednie organy i tylko one mogą udzielać komentarzy w tej sprawie”.

– Postępowanie prowadzone jest w kierunku artykułu 151 kodeksu karnego, czyli doprowadzenia innej osoby do targnięcia się na własne życie – poinformowała Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

Waldemar Stankiewicz ,TVP Info

Już 7 wyroków szefa Amber Gold. Zagadkowa pobłażliwość Temidy

Dlaczego założyciel Amber Gold Marcin Plichta ani razu nie znalazł się w więzieniu mimo kilku wyroków skazujących? Wyjaśniają to niezależnie Ministerstwo Sprawiedliwości i prokurator generalny

16 lipca 2010 Sąd Rejonowy w Kwidzynie skazał prezesa Amber Gold na karę dwóch lat pozbawienia wolności z zawieszeniem na 5 lat. Chodziło o 57 wyłudzeń kredytów bankowych i fałszerstwo dokumentu. Plichta korzystał z podstawionych osób – tzw. słupów. Kwota pojedynczego kredytu wahała się od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. W sumie zebrało się ponad pół miliona złotych. Wszystkie kredyty zostały wyłudzone z GE Money Banku. Przesłuchiwany przez prokuratora Plichta zachowywał się jak zwykle: przyznał się do winy, chętnie podjął współpracę w wyjaśnianiu sprawy. Na koniec poprosił o dobrowolne poddanie się karze.

Dziwne jest, że sąd nie zobowiązał go do zwrotu wyłudzonych pieniędzy. Także poszkodowany bank nie wnioskował o naprawienie szkód przez Plichtę. Być może uznał, że pieniędzy i tak nie odzyska.

Jeszcze dziwniejsze jest, że prokurator oraz sąd w przypadku Plichty zgodzili się na dobrowolne poddanie się karze i zapadł wyrok w zawieszeniu. Musieli wiedzieć, że prezes Amber Gold był już skazywany za podobne przestępstwa. Gdy wydano wyrok w Kwidzynie, Plichta miał na koncie niezatarte jeszcze wyroki sądów w Gdańsku, Malborku i Starogardzie Gdańskim. W dwóch chodziło o wyłudzenia kredytów bankowych przez „słupy” na łączną kwotę 130 tys. zł. Trzeci to słynna Multikasa, spółka Plichty, która zagarnęła łączną kwotę 174 tys. zł. Były to opłaty za energię elektryczną od ponad 300 osób – pieniądze te nigdy nie dotarły na konta firm energetycznych. Sąd jednak uznał, że Plichcie po prostu nie powiodło się w interesach, nie miał intencji przywłaszczenia pieniędzy klientów.

Wczoraj, po publikacjach „Gazety” i innych mediów, pilnego wyjaśnienia cudownej łagodności wyroków Plichty zażądał prokurator generalny Andrzej Seremet. Ma się tym zająć Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku. – To jest gruba afera, wysyłamy do Gdańska akta sprawy i odpisy wyroków – mówi jeden z pomorskich prokuratorów. – Pracuję już trochę lat, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem.

– Chodzi o ustalenie, jakie były prokuratorskie wnioski co do kar w poszczególnych sprawach i decyzje, które pozwoliły uznać te wyroki za słuszne – mówi prok. Maciej Kujawski z Biura Prokuratora Generalnego.

Nacisk jest położony na działania prokuratury, bowiem ewentualne błędy sądów nie mogły być popełnione bez udziału oskarżyciela. Prokurator ma informacje, czy osoba była karana, czy nie. Zna też decyzje z posiedzeń wykonawczych: czy zastosować dozór kuratora, czy zarządzić wykonanie warunkowo zawieszonej kary.

Minister sprawiedliwości zażądał od prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku raportu na temat sprawowanego przez niego nadzoru administracyjnego. Ma go otrzymać we wtorek. Minister nie ma prawa ingerować w wyroki sądów, ale może sprawdzić ich wykonanie.

– Chodzi m.in. o to, czy dopilnowano, by skazany wykonał karę dodatkową w postaci naprawienia szkód, bo bez tego wyrok nie może być zawieszony – mówi Patrycja Loose, rzeczniczka Ministerstwa Sprawiedliwości. – Zbadane mają być kwestie sprawności i terminowości działań sądu, a także ocena działalności kuratorskiej służby sądowej.

Marcin Plichta jako prawomocnie skazany nie miał prawa zarejestrować spółki Amber Gold i być w niej prezesem czy członkiem zarządu. Mówi o tym art. 18 kodeksu spółek handlowych. Jak możliwe zatem, że swoją firmę zarejestrował? – KRS nie ma obowiązku sprawdzać karalności osób rejestrujących firmy – mówi Patrycja Loose. I dodaje, że ministerstwo zastanowi się nad wnioskiem do gdańskiego sądu rejestrowego o rozważenie wszczęcia postępowania o wykreślenie Plichty z rejestru władz jego spółek – jeśli potwierdzi się, że zasiada w nich niezgodnie z prawem.

A Katarzyna Plichta, żona Marcina, założyła nową spółkę – PST. Według nieoficjalnych informacji to z jej konta wysyłane będą pieniądze klientom Amber Gold.

gazeta.pl

Policjanci chcieli 150 tys. łapówki

Prokuratura Okręgowa w Gdańsku zarzuciła policjantowi z Pucka (Pomorskie) oraz dwóm innym mężczyznom, że zażądali od przestępcy 150 tys. zł łapówki, obiecując w zamian uzyskanie dla niego uniewinniającego wyroku. Policjant Krzysztof K. oraz dwaj jego znajomi – Jacek R. i Marcin L. zażądali pieniędzy od Mateusza S., oferując mu przy tym uniewinnienie w sprawie rozboju, którego mężczyzna miał się dopuścić – poinformował naczelnik wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, Adam Borzyszkowski,.

W tym tygodniu wszyscy trzej mężczyźni usłyszeli zarzuty, a w czwartek sąd, na wniosek prokuratury, zdecydował o tymczasowym aresztowaniu jednego z nich – Jacka R. Trojgu podejrzanych grozi do ośmiu lat więzienia.

Również w czwartek, funkcjonariusz Krzysztof K. został – zgodnie z obowiązującą procedurą zawieszony w pełnieniu obowiązków służbowych (zawieszenie wiąże się z obniżeniem o połowę pensji) poinformował rzecznik prasowy puckiej policji, Łukasz Dettlaff. Krzysztof K. jest policjantem z 11-letnim stażem, ostatnio pracował w wydziale kryminalnym.

Dla dobra postępowania śledczy nie chcą ujawniać więcej szczegółów na temat sprawy.

gazeta.pl

Gdańsk: ustawka 70 policjantów. Dysyplinarki

Postępowanie dyscyplinarne toczy się wobec kilkudziesięciu policjantów z Gdańska. Kilka tygodni temu na zorganizowanej w siedzibie prewencji imprezie doszło do regularnej bijatyki. Sprawa wypłynęła dopiero, gdy jeden z uczestników opowiedział o zdarzeniu na portalu trójmiasto.pl.

– Wyjaśniamy sprawę – zapewnia zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Gdańsku, Zbigniew Matczak. – Spotkanie odbyło się na terenie obiektów policji. Funkcjonariusze, którzy je zorganizowali popełnili wykroczenie. W tej chwili prowadzimy postępowanie dyscyplinarne wobec wszystkich uczestników spotkania – dodaje Matczak.

– Chcemy bardzo wnikliwie i dokładnie wyjaśnić zarówno kwestię uszkodzenia ciała, jak i tego jak doszło do zorganizowania spotkania, na które nie mieli zgody. Sprawą pobicia zajmuje się też prokuratura okręgowa w Gdańsku – tłumaczy zastępca komendanta.

Szczegółów zajścia nikt nie ujawnia, nieoficjalnie jeden z uczestników spotkania opowiedział portalowi trójmiasto.pl, że to było „regularne mordobicie, zaczęło się od przepychanki, a skończyło bójką, jak na ustawce kiboli. Teraz chłopaki z prewencji się cieszą, że mogli przywalić oficerowi”.

W spotkaniu brało udział około 70 policjantów zarówno z kadry kierowniczej, jak i tych, którzy służą na mieście – wyjaśnia Zbigniew Matczak. – O konsekwencjach będzie można mówić po zakończeniu postępowania – podsumowuje.

Źródło: Tokfm.pl