Adwokat musi słono zapłacić za oszukiwanie klientów

Nie „załatwił” sobie łagodniejszego wyroku adwokat Bartosz P.-M., który kłamał klientom, że ma układy i naciągał ich na rzekome łapówki. Toruński sąd odwoławczy oddalił jego apelację. 39-letni prawnik z Bydgoszczy został skazany w naszym mieście za tzw. płatną protekcję na 2 lata więzienia w zawieszeniu oraz dodatkowo dwa lata zakazu wykonywania zawodu adwokata. Dostał także 60 tys. zł grzywny, ponadto musi pokryć koszty postępowania – to kolejnych 12 tys. zł – i oddać państwu 108 tys. zł, które nielegalnie wziął od swoich klientów.

Sąd uznał, że trafi mecenasa – pchanego do przestępstwa żądzą wzbogacenia się za wszelką cenę – w najczulszy punkt, jeśli uderzy go po kieszeni. I nie pomylił się. Bartosz P.-M. w apelacji nie skarżył istoty wyroku, czyli swojej winy, a jedynie wysokość grzywny. Prosił, aby złagodzić mu ją do 20 tys. zł, ale nic nie wskórał – sąd odwoławczy nie uległ jego namowom i orzeczenie stało się prawomocne.

Co ciekawe, nieuczciwy adwokat nie zawsze był taki pokorny wobec wymiaru sprawiedliwości. Kiedy jeszcze toczyło się przeciwko niemu śledztwo, ponoć podstawił osobę ze sfałszowanymi dokumentami na jego nazwisko ekspertowi, który miał pobrać próbki jego głosu do opinii fonoskopijnej. Badanie zlecono, aby zweryfikować nagranie wykonane przez jednego z jego klientów – Roma prowadzącego w Bydgoszczy kluby rozrywkowe. Mężczyzna w 2005 r. uwierzył w rzekome szerokie wpływy mecenasa (w jego oczach uwiarygodniało je to, że żona P.-M. była prokuratorem) i w sumie sześć razy dawał mu spore sumy – raz było to np. 5 tys. euro – na łapówki za „załatwienie” sprawy syna, aresztowanego za nielegalne posiadanie broni i materiałów wybuchowych. W końcu jednak zorientował się, że Bartosz P.-M. go naciąga, a pieniądze zostają w jego kieszeni. Potajemnie nagrał go i zgłosił się do prokuratury. Kwestię domniemanych mataczeń adwokata wyjaśniają teraz w osobnym śledztwie bydgoscy oskarżyciele. Jest ono objęte klauzulą poufności, ale nieoficjalnie wiadomo, że 39-latkowi ogłoszono w nim jeszcze szereg innych zarzutów, m.in. nakłaniania do zrabowania cennej kolekcji obrazów, których właścicielką jest jego znajoma. Od tego czasu Bartosz P.-M. jest zawieszony w czynnościach.

gazeta.pl

Grzywna dla szefa Komendy Głównej. Policja zapłaciła 5 tys. kary, bo ich prawnicy „źle zrozumieli” pismo

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie nałożył na komendanta grzywnę za to, jak obszedł się z pewną skargą. Zamiast odpowiedzieć na nią i odesłać, policja zachowała się tak, jakby skargi w ogóle nie było. Jak ustaliło TOK FM, w październiku grzywna została zapłacona. Z budżetu policji.
Cała sprawa zaczęła się 1 kwietnia 2011 r. od zatrzymania pewnego kierowcy przez policjantów z Bydgoszczy. Zrobili kierowcy badanie na narkotyki, wynik był pozytywny. Dziś wiadomo, że urządzenie musiało się pomylić. Mężczyzna zrobił badania krwi, z których wynika, że nie był pod wpływem narkotyków i niesłusznie zatrzymano mu prawo jazdy.

Narkotest? Nie mamy takiego modelu

Stowarzyszenie „Duae rotae”, które działa w imieniu kierowcy, w sierpniu ub.r. wystąpiło do policji o wszelkie dane dotyczące narkotestu, którego użyli policjanci. Prosili (na drodze dostępu do informacji publicznej) o skany dokumentacji urządzenia, które było na wyposażeniu Komendy Miejskiej w Bydgoszczy. Policja, choć jest do tego zobowiązana, dokumentów nie przekazała.

We wrześniu 2011 r. komenda poinformowała, że odnalazła akta przetargu. Ale wynika z nich, że narkotestu, na który wskazało stowarzyszenie, w ogóle nie kupiono (bo wybrano inną ofertę).

Stowarzyszenie nie odpuszczało. „Twierdzenie to nie polega na prawdzie, ponieważ 1 kwietnia 2011 roku policjanci z KP Bydgoszcz-Fordon urządzeniem pomiarowym – tu pada jego nazwa i numer seryjny – wykonali błędne badanie, co doprowadziło do zatrzymania prawa jazdy kierowcy” – pisze stowarzyszenie. Uznało przy tym, że policja, nie udostępniając dokumentacji urządzenia, dopuściła się „bezczynności” – to zapis z przepisów prawa – i dlatego poszło do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie ze skargą na bezczynność komendanta głównego.

Skarga jest, ale komenda na nią nie odpowiada

Stowarzyszenie złożyło skargę bezpośrednio w sądzie, a sąd przesłał ją do Komendy Głównej. – Komendant miał 15 dni, aby wypowiedzieć się ws. skargi i przesłać swoje stanowisko z powrotem do sądu wraz z aktami postępowania. Organ nie wykonał tego obowiązku i stąd ta grzywna – tłumaczy zawiłości sprawy mecenas Paulina Lipińska, która przeanalizowała dla nas akta.

„Mimo upływu prawie siedmiu miesięcy od dnia złożenia skargi, organ nie wykonał ciążącego na nim obowiązku i nie przekazał jej do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Istotne jest również to, że organ – pomimo dwukrotnego wezwania przez Sąd – nie udzielił odpowiedzi na wniosek o wymierzenie grzywny” – czytamy w uzasadnieniu decyzji sądu.

Skąd kara pieniężna? „Chodzi o symbol”

Sąd nie musiał karać komendanta grzywną, bo w przepisach jest jedynie sformułowania, że „może” taką karę nałożyć. – Dzieje się to na wniosek skarżącego – dodaje Lipińska. Prawo określa wysokość ewentualnej grzywny: do 10-krotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia. – W tym wypadku jest to może wysokość symboliczna, ale to jednak pewien symbol, że organ dopuścił się poważnego zaniechania – mówi Lipińska.

Bo prawnicy inaczej zrozumieli

Komendant musiał zapłacić, bo jego prawnicy przyjęli błędną interpretację przepisów.

Pośrednio potwierdza to w rozmowie z nami Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej. – Sądziliśmy, że skarga, która została złożona bezpośrednio do sądu (i przez sąd przesłana policji – przyp.red.), nie powoduje wszczęcia postępowania administracyjno-sądowego. Sąd naszego stanowiska nie podzieli, nałożył na komendanta głównego grzywnę – mówi Hajdas.

Przyznaje, że grzywna już została zapłacona, z budżetu policji, bo ukarany został komendant jako „organ”. – Takie sytuacje są jednak wyjątkowe. Mamy bardzo dobrych prawników – przekonuje Hajdas – Ale czasami te różnice w interpretacji przepisów niestety są – podkreśla.

Pisz na Berdyczów?

– Wydawać by się mogło, że w rzeczywistości prosta sprawa, a napotyka na tak skomplikowaną drogę. Moim zdaniem, to przykład skrajnej opieszałości ze strony policji – mówi Maciej Kwiecień ze Stowarzyszenia „Duae rotae”. Przyznaje, że zwlekanie z odpowiedzią na pytanie zadane w drodze informacji publicznej, nie jest zaskakujące. – Niestety, spotykamy się z wieloma sytuacjami, gdzie różne organy władzy publicznej, tak mówiąc najogólniej, są opieszałe w wykonywaniu swoich czynności i powinności – dodaje Kwiecień.

Stowarzyszenie w dalszym ciągu czeka na informacje dotyczące narkotestów: ich producenta i wszelkich danych ze specyfikacji. Ale tą sprawą, merytorycznie, sąd administracyjny jeszcze się nie zajmował.

tokfm.pl