Wielka sądowa rodzina

Sąd Rejonowy w Lublinie przyjął nowych urzędników. Część z nich to krewni pracowników wymiaru sprawiedliwości
– Trudno mi się do tego odnieść – mówi Mariusz Tchórzewski, prezes sądu i szef komisji konkursowej. – Prowadząc nabór, nie mogę przetwarzać danych osobowych. Więc nie wiem, kto z przyjętych jest czyim krewnym.

Ministerstwo Sprawiedliwości rozwija sąd elektroniczny – formalnie wydziału sądu rejonowego – który działa w Lublinie od stycznia i obsługuje całą Polskę. Zajmuje się prostymi pozwami np. o niezapłacone rachunki za telefony komórkowe. Nabór nowych pracowników rozpoczął się we wrześniu. O 30 etatów – trzy dla informatyków, pozostałe dla urzędników zajmujących się m.in. obsługą sekretariatów – walczyło 530 osób.

Powiązania rodzinne to nie przeszkoda?

Etat urzędniczy to 1,85 tys. zł brutto miesięcznie. Po roku, jeśli urzędnik zda test, sąd oferuje mu stałe zatrudnienie. Nabór niedawno się zakończył. Przeanalizowaliśmy listę 27 osób (bez informatyków), które sąd chce zatrudnić.

Ustaliliśmy, że sześcioro spośród przyjętych to krewni i członkowie rodzin lubelskich sędziów lub pracowników sądu.

I tak: Pracę w sądzie rozpocznie mąż Wiesławy Zwierz, kierowniczki finansowej sądu rejonowego. Emerytowany, 53-letni podpułkownik Wojska Polskiego. – Jest dobrze wykształcony – podkreśla kierownik Zwierz. – A po odejściu z wojska nikt mu nigdzie nie zaproponował pracy. A czy osoba w jego wieku już nie ma prawa do pracy? Oczywiście, znam prezesa sądu, szefa komisji konkursowej. Ale nie miało to znaczenia w przyjęciu męża. Zadecydowały tylko kwalifikacje; Na liście znalazł się syn Jarosława Dąbrowskiego, sędziego Sądu Okręgowego w Lublinie. – Uważam, że to stanowisko znacznie poniżej aspiracji młodego, zdolnego i dobrze wykształconego człowieka – mówi o synu sędzia. – Ale wiadomo, jaki w Lublinie jest rynek pracy. Syn skończył europeistykę. Oczywiście w żaden sposób nie ingerowałem w konkurs.

Zdaniem sędziego to, że na liście znalazły się dzieci pracowników wymiaru sprawiedliwości, nie świadczy o nepotyzmie. – Po ogłoszeniu wyników rozmawiałem z innym sędzią, że nie wszystkie dzieci się dostały – zaznacza sędzia Dąbrowski.; – Brat jest świeżo po studiach prawniczych. Zabrakło mu dwóch, trzech punktów, aby dostać się na aplikację – mówi Łukasz Obłoza, przewodniczący jednego z wydziałów w sądzie rejonowym. – Nie miałem nawet informacji, kto jest w komisji konkursowej.; – Potwierdzam, że została zatrudniona dalsza rodzina – mówi Arkadiusz Opoka, kierownik oddziału informatycznego sądu rejonowego. – Kto konkretnie, nie powiem. Właśnie ze względu na to prezes sądu zakazał mi zajmować się pomocą w organizacji konkursu.; Etaty w sądzie wywalczyli jeszcze syn Grażyny Lipianin, sędzi sądu okręgowego, i córka kierowniczki jednego z sekretariatów w sądzie okręgowym.

Na liście przyjętych znalazł się także syn Andrzeja Maleszyka, lubelskiego adwokata.

„Gazeta”: – Czy to normalne, że zakwalifikowano aż tylu członków pracowników wymiaru sprawiedliwości z Lublina?

– A czy normalne jest, że prezesem Sądu Apelacyjnego i wiceprezesem Sądu Rejonowego w Lublinie jest ojciec i syn? – stwierdził adwokat i odpowiedział sam sobie. – To normalne, bo obu uważam za świetnych fachowców i osoby na właściwym miejscu. I taka jest opinia całego środowiska. Nie jestem za nepotyzmem, ale relacje rodzinne nie mogą być przeszkodą w rozwoju zawodowym i awansie.

Nepotyzm? Nie słyszałem

Rekrutacja miała trzy etapy. Pierwszy obejmował weryfikację kandydatów pod względem formalnym (wyższe wykształcenie), drugi był sprawdzianem z obsługi komputera i pakietu biurowego, trzeci – najważniejszy – był rozmową kwalifikacyjną z autoprezentacją.

Prezes sądu rejonowego Mariusz Tchórzewski tłumaczy, że komisję (zasiadał w niej również m.in. wiceprezes Artur Żuk) interesowało szczególnie to, czy kandydat zna zasady funkcjonowania sądu. Tematy rozmowy nie zostały podane do publicznej wiadomości. Sędzia Tchórzewski uważa, że nie były tajemnicą, bo „osoby, które stawały przed komisją jako pierwsze, mogły opowiedzieć o nich innym kandydatom”.

– Pracuje pan w lubelskich sądach od lat. Czy dostrzega pan w nich zjawisko faworyzowania krewnych? – pytamy prezesa Tchórzewskiego

– Nie mam takich informacji.

– Nigdy pan się nie spotkał z tym problemem?

– Nie.

gazeta.pl

Sędzia ukradł kiełbasę. SN: „Nie ma przedawnienia”

Postępowanie dyscyplinarne przeciwko Zbigniewowi J., byłemu już sędziemu Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu, który cztery lata temu ukradł w markecie kiełbasę, nie jest przedawnione – orzekł dzisiaj Sąd Najwyższy. Zbigniew J. w grudniu 2006 r. w jednym z marketów w Stalowej Woli ukradł kiełbasę wartą 6 zł. Włożył ją do rękawa. Gdy przeszedł przez sklepową bramkę, zatrzymał go ochroniarz. Przyjechała policja, o całej sprawie zostali powiadomieni przełożeni sędziego.

W czerwcu br. Sąd Apelacyjny w Katowicach, choć uznał, że sędzia dopuścił się „przewinienia dyscyplinarnego”, to jednak go nie ukarał, bo od zdarzenia minęło już ponad trzy lata. Zgodnie z prawem, po upływie trzech lat od zdarzenia, sąd jest zobowiązany do odstąpienia od wymierzenia kary dyscyplinarnej.

Odwołanie od tego rozstrzygnięcia złożył sam Zbigniew J., według którego sprawa dotyczyła wykroczenia. Sędzia dowodził, że znacznie wcześniej nastąpiło przedawnienie i katowicki sąd w całości powinien umorzyć sprawę dyscyplinarną.

Dzisiaj Sad Najwyższy nie podzielił tej argumentacji. Eugeniusz Wildowicz, sędzia SN, wskazał, że sprawa przed sądem dyscyplinarnym w Katowicach dotyczyła uchybienia godności urzędu sędziego, a nie wykroczeń. Dlatego – jak zaznaczył sędzia Wildowicz – rozstrzygnięcie katowickiego sądu było prawidłowe, a przedawnienie takiej sprawy dyscyplinarnej następuje według Prawa o ustroju sądów powszechnych po pięciu latach od dnia zdarzenia.

Dzień po kradzieży kiełbasy, sędzia J. został złapany na jeździe po pijanemu w Jeziórku. Tam szalał na drodze z prędkością około 150 km/godz. Proces w tej sprawie toczy się w Sądzie Rejonowym w Staszowie i nie widać końca procesu.

Zbigniew J. nie pierwszy wsiadł za kierownicą „na gazie”. W sierpniu 2005 r. w Chełmie złapali go policjanci, gdy miał 2,3 promila alkoholu w organizmie. W tej sprawie J. został skazany prawomocnym wyrokiem na początku br. przez Sąd Okręgowy w Lublinie. Dostał rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata.

Zbigniew J. już nie orzeka, jest w stanie spoczynku.

Źródło: Gazeta Wyborcza Rzeszów