Głupich nie trzeba siać, rodzą się sami

– Słyszę o naiwności ludzi, którzy powierzyli swoje pieniądze, licząc na cud. Należę do tego grona. Straciliśmy miliony, a znany prokuraturze oszust nawet nie został oskarżony. Jak to możliwe, że takie osoby czują się bezkarne i grają śledczym na nosie, zakładając kolejne biznesy? – pyta pani Janina. Jest jedną z 4 milionów Polaków, którzy zaufali piramidom finansowym i parabankom.

– Nie miałam odłożonych pieniędzy, ale pomyślałam, że skoro zyski są takie duże, po roku ponad 50 proc., to jakoś zdobędę potrzebną kwotę. W banku wzięłam 30 tys., w pracy – 50 tys. i sprzedałam samochód za 18 tys. – opowiada pani Janina (imię zmienione, nazwisko do wiadomości redakcji).

Eleganckie biuro, elegancki pan

Kobieta zapożyczyła się w tajemnicy przed rodziną. Chciała pomóc synowi spłacić ogromny kredyt za mieszkanie. Na lokatę w parabanku przeznaczyła 100 tys. zł, nie chciała – jak jej znajoma – wypłacać comiesięcznych odsetek. Postanowiła po roku wyciągnąć z lokaty ponad 150 tys. zł. – Weszłam w to, bo widziałam, że znajoma ma autentyczne zyski. Pomogła finansowo dzieciom. Wyremontowała mieszkanie i kupiła samochód. To wszystko mnie zachęciło, nawet nie byłam przez nikogo agitowana – przekonuje pani Janina.

Latem 2010 roku kobieta skontaktowała się z Bavaria First Investment reprezentowanym przez Krzysztofa C. [z powodów prawnych nie ujawniamy jego nazwiska – red.]. Umówiła się na spotkanie w jednym z biurowców w centrum Warszawy. – Wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie. Eleganckie biuro, elegancki pan. Mówił tak płynnie, że byłam przekonana, że ma niesamowitą finansową wiedzę. Poprosiłam, żeby mi wytłumaczył, jak możliwy jest taki cud. Takich zysków nie oferował żaden bank. Tłumaczył, że to firma zagraniczna i pieniądze inwestowane są za granicą. Nawet miały być zwolnione z podatku Belki. Przyznaję, że ja w ogóle tego nie rozumiałam. Czułam, że to nieprawdopodobne – utyskuje.

Kontakt? SMS-owy

Minął rok, od kiedy Janina wpłaciła pieniądze. – Zadzwoniłam, by umówić spotkanie. Telefon milczał. Zapytałam znajomą, czy wie, co się dzieje. Okazało się, że C. zmienił telefon. Wyciągnęłam od niej nowy. Za trzecim razem udało mi się do niego dodzwonić. To był jedyny raz, kiedy odebrał ode mnie telefon – przyznaje.

Potem wyszło na jaw, że C. już od kilku miesięcy kontaktuje się z klientami tylko przez SMS-y. – Zaczęła się seria przekładania terminów spotkania. Raz pan C. tłumaczył, że jest w Monachium, innym razem – że gdzieś indziej. To był koszmar, co drugi dzień nowa data i nowa nadzieja – opowiada. Klientka była zdesperowana, za którymś razem zagroziła C. prokuraturą.

Dalej nie odbierał telefonu, ale zmienił strategię. – Wysyłał SMS-y z zapewnieniem, że pieniądze przeleje jutro. Potem kolejna data i kolejna – wspomina pani Janina. Do tej pory pieniędzy nie odzyskała.

Zyski? Tylko okresowe odsetki

Informacja o Bavaria First Investment, funduszu z niebotycznymi zyskami, rozchodziła się pocztą pantoflową. Znajomi polecali znajomym. Jeszcze nie wiedzieli, że wkrótce pójdą z torbami. Dlaczego? Klienci, którzy mieli zarabiać, w rzeczywistości dostawali na konto tylko okresowe odsetki i nimi się chwalili przed znajomymi.

Nie wiadomo, czy komukolwiek udało się wypłacić zdeponowaną kwotę z zyskiem.

W 2011 roku w ten sam sposób, czyli pocztą pantoflową, rozeszła się informacja o kłopotach z wybraniem pieniędzy. Szybko okazało się, że warszawskie biuro firmy już nie funkcjonuje. – Wyprowadzili się. Nie wiadomo gdzie – słyszeli ludzie w recepcji biurowca.

– Zebraliśmy się w grupę, ustaliliśmy spotkanie, strategię odzyskania pieniędzy. Okazało się, że moje 100 tys. to pikuś przy innych kwotach. Chodzi o setki tysięcy od dużej grupy, co najmniej kilkunastu osób. Słyszałam też o kimś, kto zainwestował miliony – opowiada pani Janina.

Pokrzywdzeni mieli złożyć zbiorowe zawiadomienie o przestępstwie. Ale grupa działała powoli, padły domysły, że spowolnienie nie jest przypadkowe – wśród pokrzywdzonych miał być „kret” działający w porozumieniu z C.

– W październiku 2011 roku sama złożyłam wniosek do prokuratury – przyznaje nasza rozmówczyni.

Policja: A co to pani da, że go zatrzymamy?

– Dostałam z prokuratury zawiadomienie, że moja sprawa została połączona z innymi. Czekałam. Po kilku miesiącach zadzwoniono do mnie z innego komisariatu, okazało się, że sprawa jest przeniesiona. Funkcjonariusz na komendzie pokazał mi grubą teczkę i powiedział, że pan C. jest im znany od 2004 roku – opowiada.

Kobieta osobiście i telefonicznie domagała się od prokuratury i policji zdecydowanych działań. – Jeden policjant powiedział mi: No i co z tego, że go zatrzymamy? Myśli pani, że on będzie miał pieniądze, żeby oddać? – wspomina.

– Przecież to nie jest teczka z listami miłosnymi. Wierzyłam, że żyję w państwie prawa i sprawa wkrótce zostanie wyjaśniona. Jakże się myliłam. Od października nie wydarzyło się nic. Pan, który naciągnął wiele osób na duże pieniądze, żyje sobie luksusowo, jeździ równie luksusowym samochodem. Jak to możliwe, że takie osoby czują się bezkarne i grają prokuraturze na nosie, zakładając kolejne biznesy i oszukując kolejne grupy osób? – denerwuje się pani Janina.

Aktualnie sprawę przejęła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. – W pierwszej kolejności przystąpiono do ustalania i przesłuchania pozostałych osób pokrzywdzonych. Obecnie za pokrzywdzonych uznano 12 osób. Gromadzony był materiał dowodowy m.in. przesłuchano świadków i zebrano dokumentację niezbędną do wystąpienia z wnioskami o wykonanie czynności w drodze międzynarodowej pomocy prawnej – mówi Dariusz Ślepokura, rzecznik prokuratury.

– Obecnie postępowanie karne zostało przedłużone do 11 października 2012 r. Po zgromadzeniu niezbędnego materiału dowodowego pozwalającego na wyczerpującą ocenę prawnokarną zachowania Krzysztofa C. zostaną przeprowadzone czynności procesowe z jego udziałem – dodaje.

Poszukiwany!

W Polsce działa przynajmniej kilkadziesiąt parabanków i kilkaset firm pożyczkowych. Nie tylko nie podlegają nadzorowi bankowemu, ale nawet nie muszą się nigdzie rejestrować. Pieniądze powierzyło im 3-4 milionów Polaków. – Nawet gdyby UOKiK wyegzekwował od wszystkich parabanków w Polsce perfekcyjną politykę informacyjną i najwyższą jakość umów, to i tak nie zapobiegłoby to sytuacjom, w których klienci nie dostają z powrotem pieniędzy! – mówiła kilka dni temu „Gazecie Wyborczej” Małgorzata Cieloch z UOKiK.

Firmy Bavaria First Inwestment nie ma na czarnej liście Komisji Nadzoru Finansowego, zawierającej listę parabanków, na które należy uważać.

Nie wiadomo, ile osób oszukał Krzysztof C. Wiadomo natomiast, że Bavaria First Investment nie była jedyną firmą finansową, którą prowadził. Na stronie Dodajoszusta.pl zgłaszają się dziesiątki rzekomo pokrzywdzonych przez niego osób. Ludzie próbują namierzyć C. na własną rękę. Informują się, że był widziany w Gdańsku, Starych Jabłonkach, na warszawskim Wilanowie.

– Oszukał mnie na ponad 500 tys. zł. Podobno przebywa teraz w Gdańsku – pisał w lutym Ozukay. – Niebawem powstanie poświęcona mu strona. Poinformujemy was o tym, piszcie i podawajcie numery telefonów – informuje Poszukujmey.

– Nie mam prawnika, nie założyłam sprawy w sądzie. Mój znajomy stracił pieniądze w jednej z najsłynniejszych w Polsce piramid finansowych. Mówił, że mimo sprawy w prokuraturze i sądach pieniądze odzyskały tylko dwie osoby, które wyegzekwowały je samodzielnie – podsumowuje sprawę pani Janina.

Bezskutecznie próbowaliśmy skontaktować się z C. Choć numer działa, nikt się nie zgłasza i nie odpowiada na SMS-y.

gazeta.pl

Już 7 wyroków szefa Amber Gold. Zagadkowa pobłażliwość Temidy

Dlaczego założyciel Amber Gold Marcin Plichta ani razu nie znalazł się w więzieniu mimo kilku wyroków skazujących? Wyjaśniają to niezależnie Ministerstwo Sprawiedliwości i prokurator generalny

16 lipca 2010 Sąd Rejonowy w Kwidzynie skazał prezesa Amber Gold na karę dwóch lat pozbawienia wolności z zawieszeniem na 5 lat. Chodziło o 57 wyłudzeń kredytów bankowych i fałszerstwo dokumentu. Plichta korzystał z podstawionych osób – tzw. słupów. Kwota pojedynczego kredytu wahała się od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. W sumie zebrało się ponad pół miliona złotych. Wszystkie kredyty zostały wyłudzone z GE Money Banku. Przesłuchiwany przez prokuratora Plichta zachowywał się jak zwykle: przyznał się do winy, chętnie podjął współpracę w wyjaśnianiu sprawy. Na koniec poprosił o dobrowolne poddanie się karze.

Dziwne jest, że sąd nie zobowiązał go do zwrotu wyłudzonych pieniędzy. Także poszkodowany bank nie wnioskował o naprawienie szkód przez Plichtę. Być może uznał, że pieniędzy i tak nie odzyska.

Jeszcze dziwniejsze jest, że prokurator oraz sąd w przypadku Plichty zgodzili się na dobrowolne poddanie się karze i zapadł wyrok w zawieszeniu. Musieli wiedzieć, że prezes Amber Gold był już skazywany za podobne przestępstwa. Gdy wydano wyrok w Kwidzynie, Plichta miał na koncie niezatarte jeszcze wyroki sądów w Gdańsku, Malborku i Starogardzie Gdańskim. W dwóch chodziło o wyłudzenia kredytów bankowych przez „słupy” na łączną kwotę 130 tys. zł. Trzeci to słynna Multikasa, spółka Plichty, która zagarnęła łączną kwotę 174 tys. zł. Były to opłaty za energię elektryczną od ponad 300 osób – pieniądze te nigdy nie dotarły na konta firm energetycznych. Sąd jednak uznał, że Plichcie po prostu nie powiodło się w interesach, nie miał intencji przywłaszczenia pieniędzy klientów.

Wczoraj, po publikacjach „Gazety” i innych mediów, pilnego wyjaśnienia cudownej łagodności wyroków Plichty zażądał prokurator generalny Andrzej Seremet. Ma się tym zająć Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku. – To jest gruba afera, wysyłamy do Gdańska akta sprawy i odpisy wyroków – mówi jeden z pomorskich prokuratorów. – Pracuję już trochę lat, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem.

– Chodzi o ustalenie, jakie były prokuratorskie wnioski co do kar w poszczególnych sprawach i decyzje, które pozwoliły uznać te wyroki za słuszne – mówi prok. Maciej Kujawski z Biura Prokuratora Generalnego.

Nacisk jest położony na działania prokuratury, bowiem ewentualne błędy sądów nie mogły być popełnione bez udziału oskarżyciela. Prokurator ma informacje, czy osoba była karana, czy nie. Zna też decyzje z posiedzeń wykonawczych: czy zastosować dozór kuratora, czy zarządzić wykonanie warunkowo zawieszonej kary.

Minister sprawiedliwości zażądał od prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku raportu na temat sprawowanego przez niego nadzoru administracyjnego. Ma go otrzymać we wtorek. Minister nie ma prawa ingerować w wyroki sądów, ale może sprawdzić ich wykonanie.

– Chodzi m.in. o to, czy dopilnowano, by skazany wykonał karę dodatkową w postaci naprawienia szkód, bo bez tego wyrok nie może być zawieszony – mówi Patrycja Loose, rzeczniczka Ministerstwa Sprawiedliwości. – Zbadane mają być kwestie sprawności i terminowości działań sądu, a także ocena działalności kuratorskiej służby sądowej.

Marcin Plichta jako prawomocnie skazany nie miał prawa zarejestrować spółki Amber Gold i być w niej prezesem czy członkiem zarządu. Mówi o tym art. 18 kodeksu spółek handlowych. Jak możliwe zatem, że swoją firmę zarejestrował? – KRS nie ma obowiązku sprawdzać karalności osób rejestrujących firmy – mówi Patrycja Loose. I dodaje, że ministerstwo zastanowi się nad wnioskiem do gdańskiego sądu rejestrowego o rozważenie wszczęcia postępowania o wykreślenie Plichty z rejestru władz jego spółek – jeśli potwierdzi się, że zasiada w nich niezgodnie z prawem.

A Katarzyna Plichta, żona Marcina, założyła nową spółkę – PST. Według nieoficjalnych informacji to z jej konta wysyłane będą pieniądze klientom Amber Gold.

gazeta.pl