100 tys. zł łapówki dla prokuratorki? CBA bada sprawę

CBA podejrzewa, że Anna Monika Molik, wrocławska prokurator rejonowa, przyjęła 100 tys. zł łapówki za wydanie korzystnego rozporządzenia dla jednego z przedsiębiorców. Jest nim słynny ongiś burmistrz Świebodzic, a wcześniej senator Unii Demokratycznej Jan Wysoczański, skazany za handel kradzionymi samochodami
Informacje o akcji CBA podała wczorajsza „Rzeczpospolita”. Według ustaleń dziennika pod koniec 2009 r. do Anny Moniki Molik, szefowej Prokuratury Rejonowej Wrocław Krzyki-Zachód, zwróciła się jej bardzo dobra znajoma mec. Agnieszka Godlewska. Ta była pełnomocnikiem Wysoczańskiego w jego sporze z bałkańskim przedsiębiorcą Refikiem Zuliciem.

Zatrzymana nieruchomość

Godlewska razem z adwokatem Ryszardem Bedryjem chciała, żeby Molik pomogła ich klientowi w zabezpieczeniu ewentualnego zbycia nieruchomości Zulicia, do której prawa rościł sobie również Wysoczański. Z zapisu wspólnych rozmów kobiet wynika, że Molik na to przystała. Wysoczański ma za załatwienie tej sprawy zapłacić 100 tys. zł łapówki. Zulić rzeczywiście otrzymał od prokuratury zakaz sprzedaży spornej nieruchomości. Jego zażalenie na to postanowienie zostało oddalone. Później jeszcze, jak ustaliśmy, ta sama prokuratura postawiła mu zarzut ukrywania majątku przed wierzycielami, ale te zarzuty zostały oddalone przez sąd.

Co podsłuchało CBA

Stenogramy z podsłuchów, które CBA zainstalowało w telefonach adwokatów i prokuratorki, mają jednoznaczny wydźwięk.

„Chciałam ci tylko powiedzieć, że Monia chyba jest w bardzo pilnej potrzebie. Tak zwany wiatr w kieszeniach jest” – tak Godlewska relacjonuje swoją rozmowę z Molik Bedryjowi, który pośredniczy w kontaktach z Wysoczańskim. Innym razem mówi mu: „Ona (Molik) nic nie zrobi, dopóki nie będzie hajsu! Powiedz mu (Wysoczańskiemu), że jest frajerem, bo mógłby mieć to w tym tygodniu załatwione”. Godlewska potrafi jasno postawić sprawę: „Najpierw siano, później załatwimy”.

CBA zarejestrowało również rozmowy między nią a Anną Moniką Molik. 19 grudnia 2009 r. prokurator Molik pyta Godlewską: „A powiedz mi, czy – że tak powiem – rzeczona przesyłka dotarła, czy nie dotarła?”. 31 grudnia po spotkaniu Godlewskiej z synem Wysoczańskiego Molik dopytuje: „Dotarł, że tak powiem, nieszczęśnik? Skutecznie?”.

„Nie przyjęłam pieniędzy”

Dziś Anna Monika Molik mówi nam: – Nigdy w życiu od nikogo nie żądałam ani nie przyjęłam żadnych pieniędzy za załatwienie jakiejkolwiek sprawy w prokuraturze.

Nie zaprzecza, że z Agnieszką Godlewską znają się na gruncie prywatnym: – Te stenogramy to dla mnie szok! Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, o czym mogłyśmy wówczas rozmawiać. Rozmawiałyśmy bardzo często, ale o prywatnych sprawach.

– Czy mecenas Godlewska kontaktowała się z panią w sprawie Jana Wysoczańskiego?

– Tak, w tej sprawie kontaktowała się ze mną jako pełnomocnik pokrzywdzonego Jana Wysoczańskiego. To normalne, że adwokaci rozmawiają z prokuratorami o sprawach swoich klientów, próbują przekonać do swoich racji, przedstawiając je zarówno na piśmie, jak i w formie ustnej, ale zawsze rozmowa ustna znajduje odzwierciedlenie w dokumentach znajdujących się w sprawie. Moja relacja prywatna z mecenas Godlewską w żadnej mierze nie miała wpływu na podejmowane w tej sprawie decyzje.

Agnieszka Godlewska z kolei sugeruje, że materiał CBA może być sfabrykowany: – To jakiś stek bzdur, strzępki rozmów odbywających się na przestrzeni kilku miesięcy. Każdy mógł sobie je pociąć i posklejać.

Od „Yeti” do „Astrea”. W tle afera hazardowa

Operacja specjalna CBA „Astrea” to odprysk operacji o kryptonimie „Yeti”, z której wykluła się m.in. afera hazardowa. Ich efektem jest śledztwo dotyczące przestępstw we wrocławskim wymiarze sprawiedliwości. Prowadzi je V Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie.

Przeczytaj o akcji „Yeti”

Mimo że informacje o łapówce Wysoczańskiego znane były prokuratorom od 2009 r., to do tej pory w tej sprawie nic nie zrobiono. – Wynika to z planu śledztwa, przyjętej taktyki i harmonogramu – mówi Piotr Kosmaty, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. – Było to również spowodowane obszernością materiałów zgromadzonych przez CBA, koniecznością przeprowadzenia ich analizy, również pod kątem procesowym, a to skomplikowane.

Na pytanie, dlaczego prokurator Molik i dwójka zaprzyjaźnionych z nią wrocławskich adwokatów nie zostali zatrzymani, Kosmaty odpowiedzieć nie chciał.

Małgorzata Klaus z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu poinformowała nas natomiast, że: – Zostało już wszczęte postępowanie wyjaśniające, które da odpowiedź na pytanie, czy konieczne jest wszczęcie wobec prokurator Molik postępowania dyscyplinarnego.

Awansowała po sprawie posła Jackiewicza

Anna Monika Molik szefową Prokuratury Rejonowej Wrocław Krzyki-Zachód została w 2008 r. Wcześniej była w niej szeregowym prokuratorem. Awansowała niedługo po śledztwie w głośnej sprawie posła PiS Dawida Jackiewicza. Poseł uderzył albo – jak sam utrzymuje – odepchnął pijanego mężczyznę, który miał zaczepiać jego żonę i małego syna. Mężczyzna, nie odzyskawszy przytomności, po tygodniu zmarł w szpitalu. Prokurator Anna Monika Molik po ciągnącym się rok śledztwie umorzyła je, a w uzasadnieniu swojej decyzji napisała, że śmiercionośny – w efekcie – cios posła był „adekwatny do sytuacji”.

gazeta.pl

Były szef prokuratury skazany za wyłudzenia. Osiem lat więzienia

Po trwającym siedem lat procesie katowicki sąd uznał w środę, że Jerzy Hop, były szef prokuratury apelacyjnej, wyłudził 1,7 mln zł. Sędzia wyrok odczytywał 295 minut. Prokurator został skazany na osiem lat więzienia. Wyrok nie jest prawomocny.
Przez wiele lat Jerzy Hop był jednym z najbardziej wpływowych prawników w Polsce. Kierował Prokuraturą Apelacyjną w Katowicach, największą tego typu jednostką w kraju. To jego podwładni rozbili m.in. gang „Krakowiaka”, tropili mafię paliwową, doprowadzili do uwięzienia podejrzanego o oszustwa posła Marka Kolasińskiego czy też powiązanego z lewicą Józefa Jędrucha, szefa Colloseum.

W 2002 r. Hop został jednak zatrzymany przez ABW i trafił za kratki. Zarzucono mu wyłudzenie z 65 śląskich firm 1,7 mln zł. To najwyższy rangą prokurator w Polsce, który stracił stanowisko w tak spektakularny sposób.

Jerzy Hop

Cios przyszedł z najmniej oczekiwanej strony. Nieskazitelny wizerunek Hopa nadkruszyli w kwietniu 2002 r. dziennikarze „Newsweeka”. Wyliczyli, że wydaje więcej, niż zarabia. – Biorąc pod uwagę wysokość jego zarobków, nie stać go na willę w Rybniku, dwa bmw i auto dla syna – ustalili.

H. wszystkiemu zaprzeczył. Twierdził, że pomagała mu teściowa, która miała dostać spadek po swoim mężu, żołnierzu armii Andersa. – Za pomówienia puszczę „Newsweek” z torbami – zapowiadał szef katowickiej prokuratury apelacyjnej.

Nie zdążył. Barbara Piwnik, ówczesna minister sprawiedliwości, zdymisjonowała go i poleciła wszcząć śledztwo w jego sprawie. Efekty szokowały. Krakowscy śledczy oskarżyli H. o to, że przez kilka lat wzywał do swojego gabinetu szefów różnych śląskich firm i wypłakiwał się im na temat trudnej sytuacji finansowej prokuratury. Narzekał, że nie ma pieniędzy na papier, tusze, drukarki i telefony. Prosił o wsparcie. Nikt mu nie odmawiał.

– Pieniądze, które otrzymywał na zakup sprzętu biurowego, lądowały w jego kieszeni. W zamian wystawiał fikcyjne faktury – twierdzili krakowscy śledczy.

Przez prawie cały proces prokuratura wypłacała Jerzemu Hopowi połowę pensji. W 2011 r. odszedł on w stan spoczynku ze względu na zły stan zdrowia.

Odpowiadający z wolnej stopy prokurator nie pojawił się na sali rozpraw.

gazeta.pl

Policjanci chcieli 150 tys. łapówki

Prokuratura Okręgowa w Gdańsku zarzuciła policjantowi z Pucka (Pomorskie) oraz dwóm innym mężczyznom, że zażądali od przestępcy 150 tys. zł łapówki, obiecując w zamian uzyskanie dla niego uniewinniającego wyroku. Policjant Krzysztof K. oraz dwaj jego znajomi – Jacek R. i Marcin L. zażądali pieniędzy od Mateusza S., oferując mu przy tym uniewinnienie w sprawie rozboju, którego mężczyzna miał się dopuścić – poinformował naczelnik wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, Adam Borzyszkowski,.

W tym tygodniu wszyscy trzej mężczyźni usłyszeli zarzuty, a w czwartek sąd, na wniosek prokuratury, zdecydował o tymczasowym aresztowaniu jednego z nich – Jacka R. Trojgu podejrzanych grozi do ośmiu lat więzienia.

Również w czwartek, funkcjonariusz Krzysztof K. został – zgodnie z obowiązującą procedurą zawieszony w pełnieniu obowiązków służbowych (zawieszenie wiąże się z obniżeniem o połowę pensji) poinformował rzecznik prasowy puckiej policji, Łukasz Dettlaff. Krzysztof K. jest policjantem z 11-letnim stażem, ostatnio pracował w wydziale kryminalnym.

Dla dobra postępowania śledczy nie chcą ujawniać więcej szczegółów na temat sprawy.

gazeta.pl

Rzeszów: Agenci EuCO trafią do aresztu? Śledczy o tym myślą.

– Bo wynika z niej, że dwóch agentów pracuje, mimo zakazu prowadzenia działalności gospodarczej – mówi nam Damian Mirecki, szef Wydziału Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie.

Chodzi o Łukasza W. i Urszulę S. ze Stalowej Woli. Oboje są agentami Europejskiego Centrum Odszkodowań z Legnicy. To potężna kancelaria, która w imieniu ofiar wypadków walczy dla nich o odszkodowania od towarzystw ubezpieczeniowych. Poszkodowani muszą oddać kancelarii nawet 40 proc. odszkodowania. Ofiary często podpisują umowy z EuCO nieświadomie, gdy są w szpitalu.

Agenci kancelarii są podejrzani o podżeganie policjantów do bezprawnego przekazywania im nazwisk poszkodowanych w wypadkach i kolizjach drogowych. Oprócz Łukasza W. i Urszuli S. zarzuty w tej sprawie dostało dwóch innych agentów EuCO i pięciu policjantów. Prokuratura podejrzewa, że za każdą informacje o ofierze funkcjonariusze dostawali od 50 do 100 zł.

O całej sprawie pisaliśmy w poniedziałkowej „Gazecie”. Jak udało nam się ustalić, Łukasz W. (były policjant) i Urszula S. nadal pracują w EuCO, mimo, że dostali prokuratorski zakaz prowadzenia działalności gospodarczej. Centrala kancelarii również nas zapewniała, że wszyscy jej agenci zostali zawieszeni.

Wszyscy agenci mają także zakaz opuszczania kraju. Prokuratura zapowiada, że zastanowi się nad zmianą środków zapobiegawczych na surowsze wobec Łukasza W. i Urszuli S. On wyszedł na wolność za poręczeniem majątkowym w wysokości 15 tys. zł, a ona musiała wpłacić 20 tys. zł.

– Nie wykluczamy, że wystąpimy o tymczasowy areszt wobec agentów. Zakaz pracy miał odciągnąć ich od ewentualnych kontaktów z osobami, dla których wyłudzono odszkodowania. Istnieje obawa, że mogą się z nimi kontaktować – twierdzi prokurator Mirecki.

Na razie wszyscy agenci złożyli zażalenia na dotychczasowe środki zapobiegawcze. Sąd rozpatrzy je w najbliższy czwartek. – Na posiedzeniu powołamy się na artykuł „Gazety”, że zawieszeni agenci, mimo zakazu, pracują. Sami również będziemy to sprawdzać – zapewnia Mirecki.

EuCO pytane przez nas, dlaczego ich agenci nadal pracują, odpowiada: – Wspomniane osoby są zawieszone w czynnościach agentów. Mają zakaz kontaktów z klientami i nie mogą podpisywać umów – zapewnia Damian Kuraś, rzecznik EuCO.

I poprosił „Gazetę” o przekazane nagranej przez nas rozmowy z S. – Jeżeli nagranie potwierdzi, że Urszula S. złamała postanowienia Kodeksu Etycznego, zostaną wobec niej podjęte odpowiednie kroki. Zarząd EuCO nakazuje swoim pracownikom bezwzględne przestrzeganie kodeksu pod rygorem usunięcia z firmy – napisał rzecznik.

Czy bez udostępnienia nagrania, ECO konsekwencji nie wyciągnie? Tego kancelaria nam już nie wyjaśnia.

Źródło: Gazeta Wyborcza Rzeszów

Rzeszów: Agenci EuCO z prokuratorskimi zarzutami

„Gazeta” o tym procederze pisała rok temu. Nasza dziennikarka Małgorzata Kolińska-Dąbrowska dostała się na szkolenia kancelarii odszkodowawczych, na których uczyła się, jak korumpować lekarzy i policjantów.

Od stycznia Prokuratura Apelacyjna w Rzeszowie prowadziła śledztwo w sprawie bezprawnego przekazywania nazwisk ofiar wypadków i kolizji drogowych agentom kancelarii Europejskie Centrum Odszkodowań z Legnicy. Materiały dostała z Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji (policja w policji).

Śledczy właśnie postawili zarzuty pięciu policjantom, jednemu byłemu funkcjonariuszowi i trzem agentom EuCO. Policjanci, według prokuratury, przekroczyli swoje uprawnienia, bezprawnie przekazując agentom ubezpieczeniowym nazwiska ofiar zdarzeń drogowych. Dodatkowo jeden z nich usłyszał zarzut korupcji.

– Proceder bezprawnego przekazywania nazwisk ofiar różnych zdarzeń odbywa się na masową skalę – mówi Piotr Dynia, prokurator prowadzący śledztwo.

Znajomości zostają

28-letni Łukasz W. był materiałem na gliniarza drogówki z prawdziwego zdarzenia, szykowano go na naczelnika. Dwa lata temu z kolegą z pracy wygrał mistrzostwa Polski w ratownictwie medycznym. Gdy w sierpniu zeszłego roku odchodził z policji, kumple w robocie dziwili się.

– Za tak śmieszne pieniądze nie będę pracował. Zakładam własną firmę – tłumaczył.

Z policji odszedł zaledwie po ośmiu latach pracy. W maju br. spotkał się z policjantami ponownie. Ale to nie było przyjemne spotkanie. Po Łukasza W. przyjechali funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych.

Pojechali z nim do Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, gdzie W. usłyszał zarzuty. Prokuratura twierdzi, że namawiał on policjantów drogówki, by przekazywali mu nazwiska ofiar wypadków i kolizji drogowych.

– Wie pan, co w tym jest dla nas najgorsze? – pyta Lucjan Maczkowski, wiceszef policji w Stalowej Woli.

– Że ludzie nie powiedzą „ten zły policjant”, tylko „ta zła policja”. Cały nasz dorobek, statystki… To wszystko jest niszczone – wzdycha Maczkowski.

To właśnie w stalowowolskiej policji pracował Łukasz W. Do czego były mu potrzebne nazwiska ofiar wypadków? Gdy zrzucił mundur policyjny, został agentem Europejskiego Centrum Odszkodowań. Godzinami przeglądał internetową stronę policji w poszukiwaniu klientów. – Śledził informacje o wypadkach – opowiada nam nasz informator.

A potem telefon do dawnych kolegów z pracy, by podali nazwiska poszkodowanych.

EuCO w imieniu ofiar różnych zdarzeń walczy o odszkodowania od towarzystw ubezpieczeniowych. Chwali się, że pomogło już prawie 40 tys. osób. Dla EuCO pracuje ponad 10 tys. agentów. Klienci, którzy podpisują z nimi – często nieświadomie – umowę, muszą oddać kancelarii nawet 40 proc. odszkodowania.

Zawieszeni, a pracują

Łukasz W. nie jest jedyną osobą, która dostała zarzuty. Usłyszała je również jego koleżanka Urszula Sz. Oboje prowadzą biuro EuCO w Stalowej Woli. Zarzuty ma również Lucyna F., agentka EuCO z Krosna, oraz Marek P. agent tej firmy z Rzeszowa.

Skąd mieli nazwiska ofiar wypadków? Prokuratura twierdzi, że bezprawnie przekazywali je im policjanci drogówki: dwóch funkcjonariuszy ze Stalowej Woli: Witold K. i Piotr K., a także Dominik W. z Niska, Ryszard H. z Krosna i Marcin P. z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie.

Ten ostatni jest bratem agenta EuCO Marka P.

Wszyscy policjanci zostali zawieszeni. – Taryfy ulgowej nie będzie. Jeżeli zarzuty się potwierdzą w sądzie, to stracą pracę – zapewniał nas kilka dni temu Paweł Międlar z podkarpackiej policji.

Prokuratura zabroniła również pracować agentom: Łukaszowi W. i Urszuli Sz. Ich przełożeni twierdzą, że cała czwórka została zawieszona w służbowych obowiązkach.

– Zarzuty, które zostały postawione agentom, są sprzeczne z kodeksem etycznym Europejskiego Centrum Odszkodowań, który musi być bezwzględnie przestrzegany przez wszystkich pracowników spółki, a także stanowią naruszenie umowy agencyjnej – przekonuje nas Damian Kuraś, rzecznik EuCO.

Sprawdzamy, czy rzeczywiście agenci nie pracują. Dzwonię do Urszuli Sz. Wcielam się w osobę, która chciałaby z EuCO współpracować. Rozmowę nagrywam. Kobieta zaprasza mnie na czwartek do biura na rozmowę. Potem przejdę szkolenie, a później do EuCO będę dostarczać umowy z ofiarami wypadków czy kolizji drogowych.

– Jest godz. 16. Pani pracuje? – pytam.

– To środek mojego dnia pracy – mówi rezolutnie Sz.

Dzwonię do Łukasza W. Przedstawiam mu się jako dziennikarz „Gazety”. Pytam go, czy nie chciałby porozmawiać o prokuratorskim śledztwie, w którym dostał zarzuty. Odmawia.

– Ale wciąż pracuje Pan w EuCO? – pytam go na koniec.

– Wykonuję teraz dla tej firmy określone zadania – potwierdza W.

Damian Mirecki, szef Wydziału Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji w Prokuraturze Apelacyjnej w Rzeszowie: – Jeśli ci ludzie pracują, to na pewno to zbadamy. Wobec nich mogą być zastosowane surowsze środki zapobiegawcze i mogą być surowiej ukarani przez sąd.

Prokurator: Nie tylko policjanci

Co zyskiwali policjanci na przekazywaniu agentom nazwisk poszkodowanych? – Pieniądze. Podejrzewamy, że za każdą informację o ofierze dostawali od agenta od 50 do 100 zł – mówi „Gazecie” prowadzący śledztwo prokurator Piotr Dynia.

To nie wszystko. Śledczy badają, czy policjanci dostawali również „prowizję” od wywalczonego odszkodowania przez EuCO. Na razie wpadli na jeden taki przypadek. Funkcjonariusz z KWP w Rzeszowie Marcin P. miał wziąć – według prokuratury – blisko 800 zł takiej prowizji. – Zbadamy wszystkie umowy, jakie zawierali podejrzani agenci z ofiarami zdarzeń – zapowiada prokurator Dynia.

I otwarcie mówi: – Bezprawne przekazywanie agentom nazwisk poszkodowanych nie dotyczy tylko policjantów, ale również strażaków i pracowników szpitali. Już mamy takie sygnały. Bywało tak, że do wypadków szybciej przyjeżdżali agenci niż karetka. Skąd agenci o tym wiedzieli?

Na trop policjantów, którzy agentom przekazywali nazwiska ofiar, wpadło Biuro Spraw Wewnętrznych. Proceder trwał od marca do grudnia zeszłego roku. Dzisiaj są pierwsze efekty śledztwa.

Centrala EuCO zapewnia: – Agenci nie mogą pozyskiwać informacji od pracowników służby zdrowia oraz policjantów – twierdzi rzecznik Kuraś.

To samo w ub. roku „Gazecie” mówił Daniel Kubach, wiceprezes EuCO, gdy w cyklu publikacji „Łowcy nieszczęść” pisaliśmy, że m.in. agenci ich firmy nachodzą swoich późniejszych klientów w szpitalach i korzystają z „pomocy” policjantów. – Nie znam człowieka, który mógłby podejść w trakcie wypadku i wręczać ofiarom swoją wizytówkę – mówił Kubach.

Prokuratura twierdzi, że takich oporów nie miał Łukasz W. Zanim się oficjalnie związał z EuCO, jeszcze gdy pracował w policji, dorabiał w firmie ubezpieczeniowej.

Urszula Sz., podczas rozmowy z nami, nie owija w bawełnę: – Oczywiście, że przyda się panu znajomość z policjantami, strażakami i pracownikami służby zdrowia. Nie ingerujemy w to, w jaki sposób pan dotrze do klienta.

Prokurator Mirecki zastanawia się głośno: – Czym się różni przekazywanie przez policjantów nazwisk agentom od tego, gdy funkcjonariusz bierze łapówkę od kierowcy zamiast wypisywania mu mandatu? To pierwsze jest subtelne, ale jedno i drugie to korupcja.

EuCO: Zasada polecenia

Agenci EuCO są podejrzani również o fałszowanie dokumentów o odszkodowania. W jednym przypadku kobieta złamała nogę na śliskiej podłodze, a agenci do wniosku wpisali, że pracowała na roli.

EuCO zapewnia, że nie policja, nie pracownicy służby zdrowia są źródłem ich klientów. To kto? – Sprawdzonym sposobem jest zasada polecenia, kiedy to nasz klient informuje swoje najbliższe środowisko o możliwościach, jakie stwarza nasza spółka – przekonuje Damian Kuraś.

– Fikcja! Wie pan, kto na tym procederze traci najwięcej? Poszkodowany. Bo takie molochy jak EuCO chcą się szybko dogadać z ubezpieczycielem, a nie targać się z nim latami. Mniejsze odszkodowania wywalczą, ale mają takich spraw mnóstwo. A ofiara cieszy się, że w ogóle coś dostała – mówi nam przedstawiciel małej firmy odszkodowawczej z zachodniej Polski.

marcin.kobialka@rzeszow.agora.pl

Marcin Kobiałka

Rzeszów: Policjanci handlowali informacjami o wypadkach

Mechanizm był prosty. Agenci dużej firmy ogólnopolskiej (red. – jak ustaliliśmy nieoficjalnie chodzi o firmę EUCO z Legnicy) w imieniu ofiar zdarzeń drogowych ubiegali się o odszkodowania z towarzystw ubezpieczeniowych. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do poszkodowanych. Na pomoc przychodzili policjanci. Tak twierdzi prokuratura.

– Agenci po otrzymaniu od funkcjonariuszy „drogówki” nazwisk poszkodowanych kontaktowali się z potem z nimi. Następnie podsuwali ofiarom wypadków drogowych lub kolizji do podpisania umowę, że pomogą im w walce o odszkodowanie z towarzystw ubezpieczeniowych – mówi „Gazecie” Damian Mirecki, szef Wydziału Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, która prowadzi śledztwo w tej sprawie.

Firma reprezentowana przez agentów dostawała prowizję od ofiar wypadków. Agenci także. Im więcej umów mieli podpisanych, tym większy zysk. – W ciągu miesiąca potrafili zarobić w ten sposób nawet 5 tys. zł – opowiadają nam śledczy.

Prokuratura postawiła zarzuty przekroczenia uprawnień pięciu funkcjonariuszom „drogówki”: Marcinowi P. z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie, Dominikowi W. z policji w Nisku, Ryszardowi H. z Jedlicza, a także dwóm mundurowym ze Stalowej Woli: Witoldowi K. i Piotrowi K. Zarzuty usłyszał także były już stalowowolski policjant Łukasz W.

Jeden z podejrzanych funkcjonariuszy potrafił na miejscu wypadku nawet wręczać ofiarom wizytówki agentów. Z ustaleń śledczych wynika, że policjanci przekazywali nazwiska ofiar zdarzeń drogowych od marca do grudnia zeszłego roku. Na ich trop wpadli funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji (policja w policji).

Prokuratura podejrzewa, że za każdą informację o wypadku niektórzy policjanci dostawali od agentów od 50 do 100 zł. Śledczy sprawdzają również, czy mundurowi dostawali „prowizję” od wywalczonego odszkodowania przez agentów. Na razie mają dowody na to, że Marcin P. z KWP wziął blisko 800 zł łapówki.

Niektórym policjantom grozi do 3 lat więzienia, innym nawet 10 lat. Wszyscy są zawieszeni w czynnościach służbowych, mają zakaz opuszczania kraju. – Jeżeli zarzuty potwierdzą się w sądzie, to nie będziemy stosować żadnej taryfy ulgowej. Wszyscy funkcjonariusze stracą pracę – mówi nam Paweł Międlar z podkarpackiej policji.

Zarzuty w tej sprawie postawiono również agentom: Markowi P., Urszuli Sz. i Lucynie F. Jak udało nam się dowiedzieć nieoficjalnie Marek P. jest bratem policjanta Marcina P. Śledczy są również na tropie fałszerstw dokonywanych przez agentów. Ci działali też bowiem bez pomocy policjantów.

– Szukali w prasie i serwisach internetowych informacji o ofiarach różnych zdarzeń. Na przykład o kobiecie, która złamała nogę na śliskiej podłodze, agent napisał we wniosku o odszkodowanie, że wypadek miała przy pracy na roli – słyszymy w prokuraturze.

Prokuratura analizuje wiele dokumentów firmowych i sprawdza, ile mogło być podobnych przypadków. Niewykluczone są kolejne zarzuty, także wobec policjantów.

Źródło: Gazeta Wyborcza Rzeszów

Nysa: Burmistrz zatrzymana za korupcję!

Burmistrz Nysy Jolanta Barska oraz dwóch biznesmenów zostało zatrzymanych przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego, które sprawdza, czy burmistrz przyjęła łapówkę za wydanie pozytywnej decyzji administracyjnej.

Policjanci z Centralnego Biura Śledczego ustalili, że dwóch przedsiębiorców z Opolszczyzny mogło udzielić korzyści majątkowej Jolancie Barskiej w zamian za pozytywne załatwienie dla jednego z tych biznesmenów decyzji administracyjnej o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu. Dowody wskazują na to, że biznesmen z Namysłowa, wspólnie z pracownikiem jednego z koncernów naftowych w województwie opolskim, mogli sponsorować imprezę sportową wskazaną przez Barską.

Burmistrz Nysy

CBŚ zatrzymał podejrzewanych przedsiębiorców i oraz Barską. Funkcjonariusze przeszukali ich mieszkania i zajęli tymczasowo mienie w wysokości ponad 80 tys. złotych.

Podejrzani mężczyźni usłyszeli już zarzuty udzielenia korzyści majątkowej osobie pełniącej funkcję publiczną, a burmistrz zarzut przyjęcia korzyści majątkowej.

Prokurator okręgowy w Gliwicach, które prowadzi postępowanie zastosował wobec podejrzanych poręczenie majątkowe w wysokości 140 000 zł.

Podejrzanym grozi kara od 6 miesięcy do lat 8 pozbawienia wolności.

Źródło: Gazeta Wyborcza Opole