Agencja rodzinna, czyli kto pracuje w Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej

W Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej pracują żona i siostra prezesa, dwie córki i zięć dyrektora jednego z biur, syn innego, żona i zięć kolejnego, córka kierownika działu, synowa głównego księgowego…
O sprawie pisał „Dziennik. Gazeta Prawna”, „Gazeta Wyborcza” poznała jej nowe szczegóły.

Jesienią ubiegłego roku kancelaria premiera przeprowadziła kontrolę w Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej. PAŻP zarządza ruchem lotniczym nad Polską i kontroluje go, za co pobiera opłaty od przewoźników. Przesłane w marcu 2011 r. przez szefa kancelarii Tomasza Arabskiego wystąpienie pokontrolne było miażdżące.

„Kumoterstwo i nepotyzm w Agencji są odzwierciedleniem panującego w niej systemu wartości i norm postępowania – czytamy w dokumencie. – W przypadku zatrudniania sprzyjały im przepisy wewnętrzne, które pozwalały na dowolne stosowanie reguł naboru na potrzeby faworyzowania krewnych i znajomych (). Na 1715 pracowników PAŻP 678 pracowników nosi powtarzające się nazwiska, a aż 198 jest ze sobą wprost powiązanych rodzinnie, to znaczy ma powtarzający się adres zamieszkania ()”.

Jak wykazała kontrola, w Agencji zostali zatrudnieni m.in.: żona i siostra obecnego prezesa PAŻP, dwie córki i zięć dyrektora jednego z biur, syn innego, żona i zięć kolejnego, córka kierownika działu, synowa głównego księgowego itd.

Krewni i znajomi kierowników PAŻP mogli liczyć nie tylko na zatrudnienie, ale także na intratne zlecenia. Wśród skontrolowanych umów co trzecia była zawierana według klucza rodzinnego. Np. 39 tys. zł dostała znajoma głównego księgowego za wprowadzenie faktur do systemu.

Były zastępca prezesa Agencji Witold K. za kilka miesięcy doradzania otrzymał 174 tys. zł. Nie przedstawiał żadnych raportów z wykonania doradztwa. Jako potwierdzenie wykonania usługi dołączył protokoły z posiedzenia Komitetu Zarządzania Przestrzenią Powietrzną, które w ogóle nie były przedmiotem umowy.

Co więcej, Witold K. przewodniczy temu Komitetowi w imieniu ministra infrastruktury. Pozostali członkowie Komitetu wykonują swe funkcje bez wynagrodzenia.

Komitet jest wspólnym cywilno-wojskowym organem doradczym ministra infrastruktury, szefów MON i MSW, który opiniuje projekty aktów prawnych, procedury; również – akty prawne mające wpływ na pracę Agencji. Opłacanie szefa Komitetu przez PAŻP pachnie więc konfliktem interesów.

Kontrolerzy KPRM zakwestionowali sensowność niektórych szkoleń, np. za trzy godziny szkolenia „Trening trenerski. Jak szkolić i trenować osoby dorosłe” PAŻP zapłacił 20 tys. zł.

Agencja ma własne biuro prawne, ale wydaje znaczne sumy na kontrakty z kancelariami prawnymi, m.in. z kancelarią Krzysztofa Zająca – dyrektora biura prawnego IPN. Niedawno tygodnik „Nie” donosił, że Zając ma też kancelarię prawną w Garwolinie, skąd pochodzi. A prezes PAŻP Krzysztof Banaszek (mianowany w 2008 r.) pochodzi z Kołbieli, małej miejscowości pod Garwolinem.

Według dokumentu pokontrolnego wynika, że rodziny i znajomi szukają pracy w PAŻP ze względu na bardzo wysokie zarobki – w lipcu 2010 r. wynosiły średnio 15,2 tys. zł miesięcznie.

Jak się dowiedzieliśmy, zanim kontrola się zaczęła, prezes PAŻP wprowadził nowy regulamin wynagradzania zatwierdzony przez wiceministra infrastruktury Tadeusza Jarmuziewicza. Początkujący kontroler ruchu lotniczego może zarobić 26 tys. zł, a kontroler doświadczony – ponad 98 tys. zł miesięcznie. Czas pracy kontrolerów wynosi od 29,5 do 31,3 godzin tygodniowo. Za nadgodziny pobierają dodatek – 100 proc. normalnego wynagrodzenia.

Regulamin gwarantuje kontrolerom ruchu lotniczego, którzy nie spełnią warunków koniecznych do pełnienia funkcji – np. nie znają dostatecznie języka angielskiego – zachowanie wynagrodzenia. Kontroler jest przenoszony do innych obowiązków.

Prezes Agencji na pismo ministra Arabskiego odpowiedział 6 kwietnia 2011 r. Niektórzy kierownicy zostali odwołani lub przeniesieni na inne stanowiska. Sam prezes stanowisko na razie zachował.

– Sprawa nieprawidłowości została 17 maja skierowana do prokuratury, która wszczęła śledztwo w sprawie nieprawidłowości w PAŻP – mówi Julia Pitera, minister w kancelarii premiera. Zanim śledztwo się nie skończy, nie chce sprawy dalej komentować.

Według naszych informacji prokuratura otrzymała też doniesienie w sprawie rzekomego ustawiania przetargów w PAŻP.

– PAŻP, nie próbując polemizować z wynikami kontroli KPRM, podjął konsekwentne działania naprawcze będące efektem kontroli – twierdzi rzecznik prasowy Agencji Grzegorz Hlebowicz. – Wewnątrz instytucji zachodzi proces zmian organizacyjnych wynikających z wprowadzenia nowego regulaminu wynagradzania. Nowy system jest bardziej elastyczny. Działania te mogą budzić niezadowolenie części personelu.

Hlebowicz kwestionuje informacje o bajońskich zarobkach kontrolerów ruchu. – To mogą być sytuacje jednostkowe, wynikające z dużej liczby nadgodzin – mówi. – Ale koszty operacyjne w PAŻP utrzymują się na stabilnym poziomie.

Kontrolerzy ruchu lotniczego na całym świecie zarabiają doskonale i swoich płac bronią. Swego czasu prezydent USA Ronald Reagan złamał strajk kontrolerów, zwalniając ich i powierzając w trybie nadzwyczajnym zadanie wojskowym.

W Hiszpanii na początku 2010 r. minister transportu José Blanco ujawnił, że niektórzy kontrolerzy ruchu zarabiają prawie milion euro rocznie, a ich średnia płaca wynosi 350 tys. euro, czyli 15-krotność średniej pensji krajowej.

Ile pieniędzy ukradła była policjantka Alicja Z.?

Ile fałszywych pieniędzy wyniosła z komendy była specjalistka od falsyfikatów we wrocławskiej komendzie miejskiej policji – stara się dociec wrocławski sąd rejonowy
W piątek sędzia Michał Kupiec przesłuchiwał policjantów, którzy z nią pracowali, oraz funkcjonariusza z wydziału kontroli, który wyliczył, że ukradła 68 469 zł. Tyle zarzuca jej prokurator. 41-letnia Alicja Z. przyznaje się maksymalnie do 20 tys. zł. Sąd stara się ustalić, jak było naprawdę.

Za pośrednictwem miejskich komisariatów do byłej specjalistki od fałszywych pieniędzy spływały falsyfikaty – banknoty i monety – ujawniane w sklepach czy bankach w całym Wrocławiu. Wysyłała je do ekspertyzy w NBP. Prawdziwe oddawała właścicielom, a w przypadku podrobionych prowadziła śledztwo.

Z zeznań policjanta z wydziału kontroli wynika, że we wrocławskich komisariatach panował bałagan w śledztwach dotyczących fałszywych pieniędzy. Dlatego niełatwo było obliczyć, ile falsyfikatów zaginęło. W części komisariatów zniszczono dokumenty dotyczące tych śledztw, choć nie minął jeszcze okres ich archiwizacji. A komisariat na Starym Mieście w ogóle nie był w stanie podać takich danych. Alicja Z. twierdzi, że policjanci obciążyli ją, fałszywie zeznając, że przekazywali jej falsyfikaty bez protokołów. – A ja nigdy nie przyjęłam nic bez protokołu – zapewniała sąd. Słyszała też, że na komisariacie na Rakowcu mieli „pełną szafę” spraw dotyczących fałszywek, które leżały w niej od lat. Sugerowała, że tamtejsi policjanci pozbyli się problemu, obciążając jej konto.

Alicja Z. broni się też, że część fałszywek mogła zostać wyniesiona przez kogoś z jej pokoju. Jej koleżanka Marzena P. potwierdziła w piątek, że klucz od ich wspólnego pokoju czasem ginął i trzeba go było dorabiać. – Alicja Z. trzymała banknoty w skarbczyku, w szafie pancernej – mówiła. – Klucz od skarbczyka miała ona, ale szafa w ogóle nie była zamykana. Zamek był zepsuty, odkąd pamiętam.

Marzena P. potwierdziła też, że często koleżance pożyczała jej pieniądze. – Miała kłopoty finansowe, były okresy, że tylko ona utrzymywała rodzinę: męża i dzieci. Ale w pewnym momencie te kłopoty się skończyły. Myślałam, że wyszła na prostą.

Alicja Z. zeznała, że to wtedy właśnie zaczęła podkradać falsyfikaty. Płaciła nimi za zakupy: jedzenie, leki, ubrania. Została zatrzymana na gorącym uczynku 25 listopada 2009 roku, kiedy fałszywkami płaciła za odzież w ekskluzywnym butiku. Tłumaczy, że kradła z głupoty i biedy po tym, jak wpadła w spiralę zadłużenia po wzięciu kilku kredytów.

gazeta.pl

Sędzia skazał człowieka, choć go nie widział

Przez rok katowicki sąd wyjaśniał, czy handlujący ziemią biznesmen groził swojej wspólniczce. Kiedy przewodniczący składu zachorował, sprawę przejął inny sędzia. I bez przesłuchania oskarżonego, pokrzywdzonej oraz świadków wydał wyrok skazujący. – Dokładnie przeczytałem akta sprawy – wyjaśnia „Gazecie”
– Nikt mnie nie poinformował, że zmienił się sędzia. Dowiedziałem się o tym kilka dni temu, kiedy pocztą dostałem wyrok skazujący – mówi Zenon W., były wicemistrz Polski w boksie. Przed laty był znaną postacią w śląskim półświatku, teraz zajmuje się handlem ziemią dla sieci handlowych.

Trzy lata temu katowicka prokuratura oskarżyła go o to, że w latach 2005-2007 groził śmiercią swojej wspólniczce i domagał się od niej pieniędzy. Sprawa jest skomplikowana, bo kiedy miało dochodzić do gróźb, wspólniczka W. była najpierw na chrzcie, a potem na roczku jego syna.

Zenon W. i jego wspólniczka kupili nieruchomość w Zgorzelcu i uzyskali zgodę władz na budowę tam centrum handlowego. Podpisali też wstępne porozumienie na sprzedaż tego terenu pod budowę Plazy. Transakcja miała opiewać na ponad 20 mln zł. I wtedy drogi wspólników się rozeszły. Zenon W. pozwał więc wspólniczkę i domagał się od niej połowy zysków z Plazy. Kobieta z kolei zawiadomiła prokuraturę, że jej groził i wymuszał od niej pieniądze.

Proces W. rozpoczął się w październiku 2009 r. w Sądzie Rejonowym w Katowicach. Odbyło się sześć rozpraw, podczas których sędzia Tadeusz Kaźnica odebrał wyjaśnienia od oskarżonego, potem przesłuchał pokrzywdzoną, a następnie jej konkubenta. Następni w kolejności mieli być świadkowie obrony. Nie pojawili się jednak przed sądem, bo w listopadzie 2010 r. sędzia Kaźnica zachorował.

W związku z tym, że choroba się przedłużała, jego sprawy przejęli inni sędziowie. Akt oskarżenia przeciwko Zenonowi W. trafił do sędziego Grzegorza Hajduka, który 23 maja uznał, że mężczyzna kierował groźby pod adresem wspólniczki, „a groźby te wzbudziły w niej uzasadnioną obawę, że zostaną spełnione”. W. został skazany na prace społeczne. Sędzia wyrok wydał w trybie nakazowym, bez informowania o tym stron. Taki tryb przysługuje, jeśli okoliczności czynu i wina oskarżonego nie budzą wątpliwości.

– Skąd sędzia wiedział, że groźby, do których się nie przyznaję, wzbudziły obawy u mojej wspólniczki, skoro jej nawet nie przysłuchał? – pyta Zenon W.

Sędzia Hajduk powiedział nam, że miał pełne prawo skorzystać z trybu nakazowego. – Dokładnie też przeczytałem akta sprawy i na tej podstawie wydałem wyrok – powiedział „Gazecie”.

Jednak prof. Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego, uważa, że nie stosuje się takich praktyk, skoro wcześniej przez rok sąd prowadził postępowanie dowodowe. – Oj, sędzia się pospieszył – powiedział nam prof. Kruszyński.

Sędzia Michał Dmowski, wiceprezes Sądu Rejonowego w Katowicach, wyjaśnia, że nie ma możliwości nakazania sędziom, w jakim trybie mają prowadzić sprawy. – To byłoby z mojej strony naruszenie niezawisłości sędziowskiej – stwierdził wiceprezes.

Zenon W. napisał już sprzeciw od wyroku sądu. Zgodnie z przepisami musi zostać przyjęty, a wtedy proces ruszy od początku w normalnym trybie. Najwcześniej pod koniec roku. Nie będzie go już prowadził sędzia Hajduk, bo zabraniają tego przepisy.

gazeta.pl